|
|
Czy myślisz, że autor(ka) tego opo powiesi mnie za jaja do góry nogami, jak kiedyś zobaczy ten temat? xD |
Tak. To ja! xD |
|
10% |
[ 1 ] |
Dokładnie! Juz biegne jej powiedzieć xD |
|
20% |
[ 2 ] |
Ja bym na jej miejscu tak zrobiła! |
|
20% |
[ 2 ] |
Nie... No, moze troszkę xD |
|
50% |
[ 5 ] |
|
Wszystkich Głosów : 10 |
|
Autor |
Wiadomość |
trampeczka, a co xD
Mam autografy członków z SP
Dołączył: 24 Cze 2005
Posty: 7359
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Nienacka Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Czw 1:22, 20 Lis 2008 Temat postu: Fajne opowiadanie o SP xD |
|
|
Żeby nie było, od razu tłumacze. Tytuł tego tematu nie jest autoreklamą, gdyz ja tego opo nie napisałam, jednakze nie zmienia to faktu iż sądze, że jest ono jednym z lepszych jakie kiedykolwiek o SP czytałam
Opo ma 2, moze 3 lata, niedawno przypadkiem znalazłam je u siebie na dysku xD
Jeżeli autor(ka) tego opa, kiedys tu jakims cudem zajrzy, mogę jedynie powiedzieć... przepraszam xD
-Łaaa!!! Seb, zdejmij to ze mnie!! – wrzasnęła dziewczyna, zrywając się z łóżka i piszcząc dziko.
-Ależ Jackie, to tylko mała, niewinna żabka! – zaśmiał się jej brat cioteczny, wpadając ze śmiechu na ścianę. Jackie w ogóle go nie słuchała. Prawie wywracając się na zakręcie, wpadła z impetem do łazienki, przekręcając klucz od wewnątrz. Siedziała pod drzwiami, nasłuchując kroków Seba. Ktoś szarpnął za klamkę. Parsknęła dzikim śmiechem.
-Jaquline, otwórz!! – wrzasnął chłopak.
-Nie ma mowy!! – powiedziała, dusząc chichot.
-Ja muszę wyjść do szkoły wcześniej niż ty, no!! – zawył, wciąż szarpiąc za klamkę.
-Ojoj, nasz cieciunio nie wyczyści kibelków!! – zakpiła dziewczyna, puszczając wodę w umywalce i tym samym zagłuszając krzyki swojego brata. Prostą i logiczną rzeczą było, że o której by ona z łazienki nie wyszła, on i tak by się spóźnił.
-Daje ci ostatnią szansę!! – wrzasnął.
-Nie ma opcji, Lefebvre!! – odkrzyknęła i zaśmiała się triumfalnie Jackie.
-Zapłacisz mi za to... – mruknął, kopiąc w drzwi...
***
-Jesteś okropna, Jackie... – powiedziała Selene, patrząc na Jackie z wyrzutem.
-Dlatego, że mu zajęłam łazienkę?! Lalka, miałam żabę na plecach!! Ż-A-B-Ę!! – powiedziała Jackie, literując ostatnie słowo i machając rękami.
-Ojejku, nie machaj tak tymi gałęziami, bo Amanda się wystraszy i znowu dostanie padaczki...-mruknęła Rose, chcąc uspokoić kumpelę.
-Ja wcale nie mam padaczki! – fuknęła z wyrzutem Amanda.
-Tak? A kto w 9 klasie położył się na podłodze i zaczął dziko przewalać nogami?! – Rose dumnie uniosła podbródek.
-To było po to, żeby ci ratować tyłek, jak walnęłaś facetkę od historii linijką w tyłek! – powiedziała dobitnie Amanda.
-Wracając do sprawy... – zaczęła Selene, patrząc na Rose i Amandę, wciąż przekrzykujące się nawzajem, z lekkim niesmakiem. – Nie musisz być dla niego taka niemiła...
-Muszę. – przerwała jej Jackie. – W końcu to mój kuzyn. Gdyby był moim bratem, to co innego.
-Ale ona ma takie...słodkie oczy... – rozmarzyła się Selene, patrząc w kierunku stolika, gdzie siedziała Sebastien z kumplami. Jackie skierowała swój wzrok w tym samym kierunku. Była wściekła, że nie może tam siedzieć z nimi. Kochała swoje przyjaciółki, nawet wtedy, gdy nie przyznawały jej racji (co zdarzało się rzadko), jednak bardzo zależało jej na akceptacji tamtej grupy. Punk-rockowi faceci. To zadziwiające, że jej kuzyn do nich należał. Brzdękał coś na tej swojej gitarze, ale, nie chwaląc się, już ona była z gitarą bardziej hard rockowa. On z tą swoją anielską buzią, którą tak zachwycały się jej koleżanki, w ogóle do nich nie pasował. Ale był wśród nich. Cóż, byłej cheerleaderce zawsze będzie trudno w budzie....
-Jak tam, niedołęgo? – usłyszała zimny głos za sobą.
-Amy, bądź tam uprzejma i stąd wypieprz. – powiedziała najspokojniej jak umiała do liderki cheerleadrek. Za nią oczywiście stały jej nieodłączne koleżaneczki, które uśmiechały się kpiąco. Po chwili odeszły, chichocząc.
-Chyba dziś nie miały nastroju... – mruknęła Rose, dziobiąc w swojej sałatce.
–Widziałam nową płytę Green Day... – powiedziała Amanda.
-Rose, Chuck tu idzie... – dźgnęła dziewczynę w bok Selene.
-Nie mów! Jeszcze sobie nie odpuścił?! – popatrzyła na Selene z niedowierzaniem Rose. Po chwili podszedł do nich chłopak, którego Jackie jako tako znała. Przychodził często do jej kuzyna, ale Seb jakoś nigdy nie kwapił się, by przedstawić jej swoich kolegów.
-Cześć, Rose! Możemy pogadać? – spytał, patrząc na nią błagalnie. Pozostałe trzy dziewczyny uśmiechnęły się do niego, a potem zmierzyły koleżankę morderczym spojrzeniem, mającym oznaczać: „Idź, bo jak nie, to cię zasztyletujemy i zamarynujemy w occie!”
-No, dobra... –podniosła się niechętnie z krzesła i odeszła z chłopakiem na bok. Kątem oka Jackie zauważyła, że nie tylko one trzy im się przyglądają. Stolik jej kuzyna również przypatrywał się tej scenie. Po chwili Chuck zrezygnowany i ze spuszczoną głową powlókł się z powrotem do stolika.
-I kto tu jest okrutny? – powiedziała Jackie, patrząc na Rose oskarżycielsko.
-Przestań, J. Nie mam ochoty się z nim spotykać... – warknęła Rose, znowu zaczynając dziobać widelcem w biednej sałatce.
-Chciałabym, żeby to za mną ktoś tak latał... –rozmarzyła się Amanda.
-A proszę ja ciebie bardzo! Weź go sobie! – burknęła Rose, której już chyba nawet rozkładanie sałatki na czynniki pierwsze się znudziło.
-Wiecie co? Jak się was słucha, to można ze śmiechu pęc... – powiedziała Jackie, podnosząc się z krzesełka i zgarniając im butelki z Colą. Zaczęła kierować się w stronę wyjścia, odprowadzana nawoływaniami koleżanek.
Kiedy już była prawie przy drzwiach, usłyszała krzyk.
-Patrzcie, siostra Sebcia! – zawołał jeden z kolegów jej kuzyna.
-Nie siostra, tylko kuzynka... – poprawił go Sebastien.
-Ejj, chodź do nas na chwilę!! – zawołał inny, którego już widziała w ich domu.
-Raz kozie śmierć... –szepnęła sobie pod nosem i ruszyła w kierunku stolika. W myślach dziękowała sobie, że założyła dziś pasek z ćwiekami i trampki Conversa. Chłopaki uśmiechali się do niej, wcale nie z politowaniem. Tylko jeden Seb siedział, jakby się czegoś bał.
-Sebciu, czemu nam nie mówiłeś, że twoja kuzynka jest...No wiesz, normalna? – zapytał jeden z kolesi patrząc z uśmiechem na jej pasek.
-Nie powiedziałeś im? – warknęła do niego Jackie.
-Ja tego... Jakoś tak...Zapomniałem... –wydukał Seb.
-Skleroza nie boli, tylko się nachodzić trzeba... – stolik ryknął śmiechem, a Seb spiekł buraka. – Sebciu to, że zeszliśmy z boiska nie znaczy, że gra się skończyła... – powiedziała, odkręcają butelkę i wylewając jej zawartość na głowę kuzyna. Jego kumple znowu ryknęli śmiechem. – 2-1 dla mnie. – powiedziała i odeszła do wyjścia, odprowadzana śmiechem i brawami kolegów jej kuzyna.
-A myślałam, że mnie zjedzą... – zaśmiała się sama do siebie
-Ej, poczekaj! – krzyknął ktoś. Rozejrzała się po korytarzu. Nikogo oprócz niej na nim nie było. Przerwa na lunch jeszcze się nie skończyła, a nikomu nie spieszyło się wracać z powrotem na zajęcia. Odwróciła powoli głowę i zobaczyła za sobą Chucka.
-Yyy... Nie pomyliłeś się? Rose siedzi jeszcze na lunchu... – powiedziała, zdziwiona tym, że to właśnie do niej podszedł ten koleś.
-Wiem, że siedzi, i dlatego poszedłem za tobą. – powiedział, drapiąc się z zakłopotaniem po karku. – Słuchaj... – zaczął.
-Jackie. – powiedziała stanowczo, jakby chciała powiedzieć: „Zapamiętaj dobrze moje imię!”
-No właśnie, Jackie. Ja... Bardzo zależy mi na Rose, naprawdę... – zaczął cicho.
-Zauważyłam. – była trochę zawiedziona, że chodziło mu tylko o jej koleżankę. W głębi serca miała nadzieję, że chce ją zwyczajnie poznać, a potem przedstawić swoim kumplom, skoro jej kuzyn jest takim egoistą i nie chce się dzielić swoimi znajomymi.
-Ale...ona chyba nie jest mną zainteresowana... Właśnie po to do ciebie przychodzę. – popatrzył na nią pytająco.
-Mam ci, jeśli dobrze rozumiem, powiedzieć, jak ją zdobyć... – powiedziała, patrząc na niego z lekkim niedowierzaniem.
-Dokładnie. – uśmiechnął się pogodnie. – To możliwe, że ty i Seb jesteście ze sobą spokrewnieni? On strasznie długo kojarzy... – Jackie zaśmiała się cicho. -Nie wiesz, kto się śmieje ostatni? – spytał, wciąż się uśmiechając.
-Nie. – odpowiedziała zdziwiona.
-Ten, komu trzeba tłumaczyć. – obydwoje zaczęli się śmiać. J. zaczęła się zastanawiać, co właściwie Rose w nim nie pasiło. Był w sumie zabawny, nie wyglądał jak potwór z Loch Ness i naprawdę mu na niej zależało.
-Dobra, pomogę ci.- powiedziała po chwili.
-Dzięki!! No wiesz...ja właściwie nie wiem, ale... Mogę cię przytulić...? – zapytał, zerkając na nią nieśmiało.
-Możesz. – powiedziała, dusząc śmiech. Po „niedźwiedziu” rozległ się dzwonek. – Słuchaj, muszę lecieć. Pewnie się jakoś zobaczymy, jak przyjdziesz do Seba! – pomachała mu i poleciała po książki do swojej szafki.
***
Dzień minął jej jak zwykle nieco nudnawo. Oczywiście musiała się pokłócić z jakimś nauczycielem, co już należało do tradycji (tym razem była to facetka od biologii). Na łacinie, ostatniej lekcji, chłopak, który spytał Seba o jej „zainteresowanie” przysłał jej liścik.
-Hey, siostro Sebcia! Jak brzmi twoje imię? – odwróciła się i popatrzyła na chłopaka. Uśmiechnął się do niej jak rasowy podrywacz, ale ona tylko się cicho zaśmiała.
-Jackie. I nie jestem jego siostrą, tylko kuzynką. – odpisała szybko.
-A, tak. Idiot coś wspominał, ale kto by go słuchał...No to bardzo mi miło, Jackie! Jestem Jeff, albo inaczej NINMCNZ. – zastanowiła się przez chwilę i dopisała:
-NINMCNZ?! Co to znaczy?!
-Najprzystojniejszy I Najbardziej Męski Człowiek Na Ziemi. – kiedy J. to odczytała, wybuchnęła śmiechem.
-Sims, co to za śmiechy? – spytała sorka, patrząc na nią srogo.
-Nie słyszała pani o laofobii?? – spytała poważnie Jackie.
-O czym?
-Laofobii. To taka choroba, podczas której trwanie pacjent może dostawać nagłych i niepohamowanych ataków śmiechu. – wyrecytowała jak z pamięci.
-Nie, nigdy o niej nie słyszałam. – rzekła zdziwiona kobieta.
-Cóż, to bardzo rzadka choroba.
-I ty na nią cierpisz? – spytała nauczycielka, patrząc na nią podejrzliwie.
-Niestety, tak. – odpowiedziała bez zmrużenia oka. Zawsze była niezłą aktorką. Mogła kłamać bez problemu do każdego i o wszystkim. Raz, kiedy miała 6 lat, wmówiła swojej ciotce, matce Sebastiena, że to wcale nie ona obcięła mu włosy, ale on sam nałożył sobie krem do depilacji na głowę. Uwierzyła. Nauczycielka najwyraźniej też, bo po chwili wróciła do lekcji.
J. szybko odpisała Jeffowi.
-Widzisz, co przez ciebie mam?! Biedna pani Gordon będzie się zamartwiać swoją niewiedzą! Jesteś bez serca!!
-E, tam. A serce mam, ale nie dla niej. Swoją drogą... Ta cała lao-coś tam istnieje??
-Chyba żartujesz!! A dla kogo masz to serce?
-Dla pewnej ślicznej, zielonookiej szatynki. (czytaj. dla Ciebie =*)
-Muszę cię zawieść, ale... – nie zdążyła odpisać, bo rozległ się dzwonek kończący zajęcia. Jackie szybko zgarnęła książki z ławki i wybiegła z klasy. Przy szafce ktoś zamknął jej drzwiczki przed nosem.
-No to jak, mogę liczyć na to moje serducho? – Jackie popatrzyła na „intruza”. To był nowo poznany Jeff.
-Obawiam się, że niestety nie. – zaśmiała się.
-Smutne, ale mogę cię chociaż odprowadzić do domu? – nie dawał za wygraną.
-Wiesz, twoi kumple cię chyba wołają... – powiedziała, wskazując mu dyskretnie na grupę jego znajomych, wśród których był też Seb.
-Ugh... Zaraz wracam!! Nie waż mi się stąd ruszać, księżniczko! – powiedział do niej, odchodząc do kumpli. Jackie zaśmiała się cicho i szybko wyszła ze szkoły. Szła ulicami, uśmiechając się pogodnie.
-No, teraz to ci się zacznie życie towarzyskie... – powiedział ktoś obok niej.
-Selene! Co ty tu robisz? Mieszkasz po drugiej stronie miasta! – odpowiedziała zaskoczona.
-Skarbie, po tą informację mogłabym iść przez całą Kanadę! Widzę, że zaczynasz mieć jakiś autorytet wśród znajomych kuzyna.
-No, powiedźmy... Sel, słuchaj, trochę się spieszę... – powiedziała, rozglądając się nerwowo na boki. Wiedziała doskonale, że dziś jest czwartek i Sebastien razem z kumplami mają próbę zespołu. Zawsze zanim wszystko się zaczęło, Seb wywalał ją na górę, a sam złaził do piwnicy, nastroić sobie gitarę. Kiedy go nie było, J. zbiegała tam i grała na jego gitarze.
-Jasne, ja w sumie też muszę spadać... – pożegnały się i każda poszła w swoją stronę. Jackie dotarła do domu po jakichś 10 minutach. Cichutko zdjęła trampki, bo usłyszała rozmowę w salonie. Towarzyszyło jej ciche brzdękanie gitary i ciągłe śmiechy.
-Słuchaj, właściwie... Zawsze mówiłeś, że mieszkasz z kuzynką... – powiedział jakiś nieznany jej głos.
-Co? A, taaak...
-To gdzie ona jest?
-Wiesz, szczerze, to ona jest trochę...nieśmiała... – Jackie cudem opanowała prychnięcie. – Zawsze zamyka się w swoim pokoju...
-Ale dlaczego z nią mieszkacie??
-Bo... Wiesz, jej stara, siora mojej starej, nigdy nie wyszła za mąż za jej ojca i tym samym on raczej nie wie o jej istnieniu. A jej matka pojechała do Europy, niby na parę wernisaży, ale nie wróciła od 11 lat... – fakt. Jej mama była malarką i nawet do niej nie dzwoniła. Wszyscy jakoś powoli przyzwyczaili się do siebie i tak Jackie, a właściwie Jaquline Sims została u Lefebvre’ów. Na nieszczęście gadka została przerwana, bo dziewczyna wpadła na szpilki ciotki, robiąc przy tym niemały hałas. Sebastien wleciał do przedpokoju.
-A tu co tu robisz?! Powinnaś siedzieć na górze! – wysyczał z lekkim niepokojem. – Kumpel u mnie jest!
-„Trochę nieśmiała”?! – wściekła się Jackie. – Ejj!! Puść mnie!! – Seb przerzucił ją sobie przez bark i siłą wepchnął do łazienki.
-Siedź tam i nie rób hałasu!! – walnął pięścią w drzwi.
-Ani mi się śni!! – wrzasnęła Jackie, kopiąc i rzucając się całym ciałem na jedyną zaporę między nią a światem. Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły i wypadła z nich z impetem, wpadając w czyjeś silne ramiona.
-Braciszku, zapłacisz mi za to! – krzyknęła, przekonana, że trzyma ją jej własny kuzyn.
-Wiesz, w sumie to mogę być twoim bratem... – powiedział spokojnie chłopak, w którego ramionach spoczywała. Popatrzyła na jego śliczny uśmiech na przekłutych wargach i sama się uśmiechnęła.
-Ekhm... David, to jest moja zbzikowana kuzynka... – powiedział cicho Sebastien.
-Ta kuzynka? Nie wygląda na nieśmiałą. – powiedział chłopak, stawiając Jackie do jakiego takiego pionu.
-Bo nie jestem nieśmiała! To mój głupi kuzynek wciska ci kity, prawda, Sebciu? – popatrzyła na Seba ze złością.
-Jasne... – powiedział cicho naburmuszony Seb.
-Masz mi coś jeszcze do powiedzenia? – spytała retorycznie J., składając ręce na piersiach i patrząc oskarżycielsko na chłopaka.
-Tak... Przepraszam...Jackie...Że...Wsadziłem...Cię...Do...Łazienki... – wycedził kolejno każde słowo, starając się nie patrzeć na kumpla, który pękał ze śmiechu.
-Siedzisz u niej pod kapciem, co? – zakpił David.
-Wcale nie!... AUU!! – otrzymał kopniaka w kostkę.
-Co będziecie robić? – spytała Jackie.
-Nic, co by cię obchodziło... – mruknął Seb.
-No nie wiem, czy mnie to nie obchodzi, co robi mój kochany kuzynek! – objęła go ramionami za szyję i uśmiechnęła się pokazowo.
-Seb, nie bądź taki! Będziemy mieli próbę, tylko jeszcze reszty chłopaków nie ma. – powiedział David.
-Mogę zostać ten raz w życiu? – spytała J.
-Nie! Tak! – odpowiedzieli jednocześnie.
-Sebciu, nie bądź taki!! – udała, że płacze.
-Właśnie Sebciu, nie bądź taki! – dodał Dave.
-Ugh!! David, oddam ci ją, jak tak się bardzo polubiliście. – warknął Seb, niezadowolony, że kumpel nie stanął po jego stronie.
-Bardzo chętnie. – powiedział radośnie David. – W takim razie, skoro mi ją oddajesz jako siorkę, to zabieram ją na naszą próbę!
-Ejj, Dave!! Nie taka była umowa!! – wkurzył się Sebastien, ale czuł, że jest bezradny. David i Jackie już w podskokach schodzili na dół.
-Umowy nie było żadnej, więc się bujaj! – odkrzyknął jeszcze Dave.
Jackie była podekscytowana. Wreszcie pozna kumpli Seba i będzie mogła z nimi siedzieć na próbie!! Na górze rozległ się dzwonek. Zaraz potem usłyszeli śmiech i szuranie butami.
-Oho, mamuty przylazły... – mruknął David, uśmiechając się. – Nie bój się ich. Oni tylko wyglądają tak...Hmm...głupkowato. – Jackie zaśmiała się głośno. Wtedy po raz pierwszy pomyślała o Davidzie, jak o pierwszym spełnionym życzeniu do Boga. W końcu znalazł się ktoś, kto potrafił ją rozśmieszyć, i w stosunku do którego czuła jakieś niewyjaśnione zaufanie.
-Słuchajcie, nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale dziś...Ktoś będzie z nami na próbie... – usłyszała zduszony głos Seba.
-No David chyba, nie? – spytał głos, który skądś znała.
-Nie, nie tylko on... Będzie z nami... – nie skończył, bo właśnie wtedy chłopaki zeszli na dół i zobaczyli Jackie.
-Wow!! Część, uciekinierko! – powiedział radośnie Jeff. Obok niego stał Chuck, który uśmiechał się tak jak wtedy, gdy obiecała mu pomóc.
-To...ty ją znasz? – spytał ze zdziwieniem Sebastien.
-No pewnie!! Jak to szło? „Oops! I did it again!! I played with your heart...” – zaczął śpiewać. Wszyscy zaczęli się śmiać. Wszyscy poza Sebem, który właśnie wołał kogoś z góry.
-Łomie!! Zostaw ciasteczka i chodź na dół!! – wrzasnął.
-No już, chwila!! Wezmę tylko zapas!! – odkrzyknął ktoś z góry.
-I jak będziesz śpiewał, co?! – krzyknął Jeff.
-Ach, jak ja kocham pierniczki... – powiedział rozmarzonym głosem chłopak, schodzący po schodach, trzymając w ręku garść słynnych ciasteczek pani Lefebvre. Popatrzył na chłopaków stojących na schodach i powiedział – No, młotki, ja chcę zejść!! – chłopaki momentalnie zeszli ze schodów, mrucząc tylko, trochę niezadowoleni, pod nosami. Koleś jakby w ogóle tego nie zauważył. Podszedł do Dave’a i ścisnął mu dłoń, a potem popatrzył na Jackie. Zeskanował ją od góry do dołu, a potem, z rozbrajajacym uśmiechem, powiedział:
-Chcesz ciasteczko?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
trampeczka, a co xD
Mam autografy członków z SP
Dołączył: 24 Cze 2005
Posty: 7359
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Nienacka Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Czw 1:24, 20 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
-Nie, dzięki. Mam ich na pęczki. – odpowiedziała, uśmiechając się.
-Ale to są wyjątkowe ciasteczka. Takie dobre, kojarzysz?! Pewnie nie tak smakowite, jak ty, ale zawsze coś... – Jackie wybuchnęła śmiechem.
-Pierre, przestań mi tutaj podrywać ślicznotkę! – powiedział Jeff, odsuwając lekko chłopaka. – Mamy do pogadania... – powiedział, udając powagę.
-Ale ona nie będzie z tobą gadać, bo teraz rozmawia ze mną! – powiedział chłopak, popychając dla jaj Jeffa. – Pierre jestem. – powiedział, całując lekko jej dłoń. Jackie już nawet nie hamowała śmiechu.
-Ale to ja ją pierwszy poznałem, więc sobie idź jeść te swoje pierniki!!
-Już mi się odechciało, dziękuję! Tutaj mam bardziej smakowity kąsek... – powiedział Pierre, patrząc na Jackie wzrokiem wygłodniełego wilka.
-Mówię ci po dobroci, idź sobie... – powiedział Jeff, prężąc „muskuły”.
-Zaczniemy w końcu tę próbę? – zapytał wkurzony Seb.
-Jakie ty masz wyczucie, Sebciu... – mruknął z niezadowoleniem Pierre.
-Chłopaki, Seb ma rację. Potem się zajmiecie Jackie, dobra? – powiedział łagodząco Chuck.
-Skąd wy ją wszyscy, do cholery, znacie?! – wrzasnął Sebastien.
-Ja z nią od miesiąca, proszę ja ciebie, chodzę na łacinę i historię. – pochwalił się Jeff.
-A ja... –zaczął Chuck. – Ja ją znam przez Rose. – dokończył trochę mniej pewnie.
-Przez Rose!! – zaśmiali się chłopcy.
-Kiedy sobie ją w końcu odpuścisz, co? – zapytał Jeff Chucka, który przypominał teraz skrzywdzonego jamnika, poklepując go po plecach.
-Jackie ma mi właśnie pomóc. – wyjaśnił Chuck.
-Uprzedzam cię, słonko. To jest beznadziejny przypadek. – powiedział Pierre, patrząc na J. i sylabizując przedostatni wyraz.
-Nie taki znowu beznadziejny... – powiedziała Jackie, uśmiechając się do Chucka. – Tylko trzeba nad nim troszkę popracować... Ale zacznijcie już tą swoją próbę, co? Chcę was w końcu usłyszeć!
-Wiesz, nie podejrzewałem cię nawet o taki pokłady inteligencji... – powiedział Seb.
-A ja ciebie o takie pokłady głupoty. – odpłaciła mu się Jackie, siadając na krzesełku, stojącym naprzeciw podestu, który, z tego co pamiętała, ojciec Seba musiał sam zbudować. – W końcu jesteśmy rodziną...
-Taa... Niestety... – dodał Seb, łapiąc za gitarę. Chuck usiadł za bębnami, o których istnieniu w ich domu Jackie nawet nie wiedziała, Jeff też wziął gitarę, David bas, a Pierre złapał za mikrofon.
Zagrali parę fajnych kawałków, ale po kilku godzinach wszyscy musieli się zbierać. Najpierw wyszli Jeff i Chuck. Potem David, który spieszył się na autobus, ale nie zapomniał wziąć od swojej „siostrzyczki” numeru telefonu, żeby mógł do niej zadzwonić i sprawdzić, czy Sebastien aby na pewno jest dla niej miły. Na końcu pod drzwiami stanął Pierre.
-Ja nie wyjdę bez ciastek! – zakomunikował.
-Dobra, poczekaj... – mruknął Seb i poszedł do kuchni. Wrócił z ciastkami. –Teraz już chyba możesz iść?!
-Nie, jeszcze jedna sprawa... Buziak. – powiedział, pochylając się, żeby Jackie mogła go pocałować w policzek.
-Zjedź ciasteczko. – doradziła. – Aha, Sebciu, wiesz... Obawiam się, że twoja rodzicielka, a moja ciocia, nie będzie zachwycona, jak jej powiem, że trzymasz w domu 2 gitary, perkusję, mikrofon, wzmacniacze...- zaczęła wyliczać.
-Nie zrobisz... – powiedział Seb, mrużąc oczy, co zdarzało mu się często.
-A jeśli?
-Ejj, nie zrobisz nam tego... – powiedział Pierre. Powiedział to takim tonem i w takim sposób, że Jackie była pewna, że nie powie. Nawet jeśli miałaby tym samym pokonać swojego kuzyna 3 do 1. Ale sama nie wiedziała, czemu...
-No to kto dziś wygrał? –zapytała ciocia Elizabeth, sprzątając naczynia ze stołu. Od zawsze wiedziała o „wojnie” jej syna i siostrzenicy, ale twierdziła, że to tylko niegroźna rywalizacja.
-Jackie... – mruknął zdołowany Sebastien.
-Do garów! – zaśmiała się J. i pobiegła po schodach do swojego pokoju.
-Dopadnę cię potem!! – wrzasnął z dołu Seb, przekrzykując szum wody i wrzaski matki. Uśmiechając się radośnie, zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie. Z duma popatrzyła na swoje ściany. Całe były obklejone plakatami Metallici i Rancida, które zdobywała na wiele różnych sposobów, także podwędzając je kuzynkowi. Usiadła na łóżku i oparła głowę na zgiętych w łokciach rękach.
-I w co ja mam się jutro ubrać? – szepnęła, jakby bojąc się, że ktoś ją usłyszy. – Muszę jutro jakoś wyglądać...
-Jaquline, ktoś do ciebie! – krzyknęła z dołu ciotka.
-Idę! – odkrzyknęła i jeszcze raz popatrzyła zawiedzionym spojrzeniem na szafę. – Wszystko to takie...dziewczęce... – mruknęła i zaczęła schodzić z pokoju. Odebrała od Elizabeth słuchawkę.
-Hello? – zapytała beznamiętnym tonem.
-Hej, tu Rose. Dzwonię, bo... Wiesz, musiałam ci powiedzieć! Chodzę z Jasonem!! – powiedziała radośnie kumpelka.
-TYM Jasonem?! – zapytała zaskoczona Jackie.
-No, TYM!! Z kapitanem drużyny footballowej!! – trajkotała nadal radośnie Rose.
-Aha... Słuchaj, a... – zaczęła cicho, myśląc z przykrością o Chucku. Ale koleżanka wcale jej nie słuchała. Nadal nadawała o Jasonie i o tym, jak się spotkali po szkole. – Słuchaj, Rose... Rose? Rose!! – przerwała jej wywody.
-No co? – zapytała, a w jej głosie wyczuła irytację.
-Musze...iść pomóc Sebowi zmywać naczynia... – skłamała.
-Aha. No to cześć... – odłożyła słuchawkę.
-Właściwie... Co mi szkodzi... – powiedziała do siebie i weszła do kuchni. Popatrzyła na kuzyna, który stał z gąbką i talerzem w ręce i nie bardzo wiedział, co z nimi robić, z mieszaniną rozśmieszenia i rozczulenia. – Daj, pomogę ci... A może chcesz fartuszek? Ten wiesz, w owocki? – zapytała, wyjmując mu talerz z ręki.
-Przyszłaś się ze mnie nabijać? Jak tak, to sobie idź... – mruknął Sebastien, patrząc na nią niechętnie.
-Nie, muszę z tobą pogadać... No wiesz... O Chucku... – zaczęła nieśmiało.
-To znaczy? – wyłączył kran.
-Ejj, stwarzaj pozory! – syknęła, znowu puszczając wodę.
-No ale co z tym Chuckiem? – powiedział cicho.
-Rose właśnie do mnie zadzwoniła i powiedziała, ze chodzi z Jasonem Brownem...
-Oops... To chyba nie będzie co z niego zbierać, jak się dowie... – powiedział Seb, z jakąś dziwnie zmartwioną miną.
-No właśnie... A ja mu obiecałam pomóc...
-Ee tam! Ty NIGDY nie dotrzymujesz słowa! – zaśmiał się Seb.
-No baaardzo śmieszne!
-No, dobra... Może czasami dotrzymujesz... Ale na poważnie. Co my zrobimy?
-Mam pewien pomysł... Wiesz, Jason słynie ze swoich...
-Barów...
-Nie, ze swoich podbojów...
-I barów...
-Co ty masz do tych jego barów?! Matko Boska... Ale też ze swojej pustej głowy i „bohaterstwa”. Trzeba mu podstawić jakąś „zbłądzoną, zabiedzoną sierotkę”...
-A potem na pocieszenie dla Rose wysłać Chucka...
-Nie mogę uwierzyć... Masz mózg!! – powiedziała J., a Seb upuścił szklankę.
-Nie... No coś ty!! – dmuchnęła na niego pianą z płynu do naczyń. I tak oczywiście, zaczęła się bitwa...
-Ejj, jak macie tak te gary myć, to już to wolę sama zrobić! – wrzasnęła Elizabeth i wygoniła ich z kuchni.
-I tak po raz kolejny uciekliśmy od naszych obowiązków... – powiedziała Jackie.
***
Kiedy następnego dnia wychodziła do szkoły, spotkała ją niespodzianka.
-Ekhm... Jackie... – podniosła głowę znad trampków. Sebastien stał nad nią z niewyraźną miną.
-O mój Boże! Jesteś chory? – spytała z przerażeniem.
-Nie, dlaczego? – spytał zdziwiony.
-Pierwszy raz w życiu nie powiedziałeś do mnie „Jackie” zamiast „Jaquline” albo „Sims”... A po drugie w ogóle się do mnie odezwałeś, co już można uważać za sukces.
-Na serio? Muszę się poprawić... Ale na poważnie... Pospiesz się, bo chcę już wyjść do szkoły.
-No, to idź! – powiedziała niecierpliwie J., sznurując buta.
-No, ale... My idziemy...razem... – wydukał Seb. Podniosła błyskawicznie głowę.
-Czy to ma znaczyć, ze zaczynasz się do mnie przyznawać? – spytała.
-Coś w tym rodzaju... A teraz szybko!! – pogonił ją. Szybko zarzuciła torbę na ramię. Wyszli z domu. Jackie nie mogła uwierzyć. Pod furtką stali Jeff i Chuck.
-Yyy... Seb?
-No? – spytał zniecierpliwiony.
-Czy...ja mam iść do szkoły z tobą... I twoimi kumplami...? – powiedziała, wskazując ręką na chłopaków.
-No myślałem, że się polubiliście! – powiedział zdziwiony.
-Nie to, żebym miała coś przeciwko, ale to trochę... oryginalne z twojej strony... – powiedziała, zeskakując po kolejnych schodkach.
-Cześć, księżniczko! – powitał ją radośnie Jeff. – Wiesz, że na pierwszej lekcji mamy łacinę?? Czy to nie szczęśliwy zbieg okoliczności??!!
-Tak, wyjątkowo... – powiedziała Jackie, nieco rozbawiona jego olbrzymim entuzjazmem.
-O rany, Jeff... Pogadasz z nią w szkole! Chodźmy już! – pospieszył ich Sebastien.
-Co ci się śniło? – spytał chłopak, w ogóle nie zwracając uwagi na kumpla.
-Na pewno chcesz wiedzieć? – odpowiedziała pytaniem na pytanie J.
-Jestem tego absolutnie pewien.
-No więc... Śniło mi się, że byłam na jakimś balu... Kojarzycie? Stary zamek, sala balowa i takie tam... – zaczęła z przejęciem Jackie.
-Tak, a potem przyszedł książę i zabrał cię w podróż poślubną, tak? – zirytował się Seb.
-Ej, idziemy już do szkoły, jak chciałeś, więc odpuść stary, i daj Jackie opowiadać. – objechał go Chuck i z powrotem zaczął słuchać dziewczyny.
-Do czego to doszło!! Żeby moi kumple woleli gadać z moją kuzynką niż ze mną... – mruknął Seb i wyprzedził ich o parę kroków.
-No, przynajmniej mamy spokój. – powiedział Chuck i uśmiechnął się do J.
-A żebyś wiedział! – krzyknęła do kuzyna Jackie. – Przyszedł książę i...
-I on był mną! – dokończył za nią Jeff.
-Niezupełnie... – zachichotała J. Oczywiste było, że to nie Jeff jej się śnił. To był ktoś inny, ale wolała nie mówić tego chłopakom...
Dalsza droga do szkoły zleciała na gadce-szmatce i poganianiu ich przez Seba. Weszli do budynku i od razu musieli się rozejść. Seb poszedł się odmeldować, jako że musiał za karę pomagać woźnemu (nie chcielibyście wiedzieć, za jakie grzechy =P) Chuck poszedł na historię, którą miał, na jego szczęście i euforię z Rose i Amandą, a Jeff i Jackie poszli na łacinę.
Dzień dłużył się niemiłosiernie, a że aż do lunchu Jackie nie miała ani jednej lekcji ze swoimi kumpelkami, na dzwonek ogłaszający długą przerwę J. wybiegła w podskokach. Dziewczyny już czekały na nią przy ich stałym stoliku.
-Nie uwierzycie, co ja przeżyłam! – powiedziała na jednym wydechu Jackie, siadając jednocześnie na krześle i rzucając książki na stół.
-Zapewne coś niesamowicie niesamowitego. – powiedziała Amanda, przysuwając jej tacę z pizzą, wodą i lodowym sandwichem.
-Am, kocham cię nad życie, wiesz o tym? – powiedziała, przesyłając kumpelce buziaka.
-Tak, wiem. Jedz, bo ci się kanapka rozpuści. – pogoniła ją przyjaciółka.
-Ale na pewno nie spotkało cię coś tak wspaniałego, jak mnie! – zaczęła Rose.
-Nie zaczynaj znowu! – warknęła Selene. - Znamy to wszystkie na pamięć.
-Ależ z ciebie zazdrośnica, Sel. – prychnęła Rose.
-Ze mnie?! A niby czego mam ci zazdrościć?! Tego półmózga za faceta? – zakpiła Selene.
-Ej... Ja chciałam... – zaczęła cicho Jackie, chcąc wrócić do swojego tematu.
-...On nie jest półmózgiem! – powiedziała głośno Rose.
-Ależ jest, moja droga! Nie odróżni piłki od twojej głowy! – syknęła przez zęby Selene. – Widziałam, jak je całuje przez każdym treningiem... – zakpiła.
-Przynajmniej ma fajne bary, nawet jeśli nie jest zbyt mądry. – odpowiedziała Rose, pociągając z butelki z wodą.
-Boże, już wiem, jak krzywdzisz ludzi! Zabierasz im rozum! – powiedziała Sel, wznosząc oczy ku niebu.
-Bardzo śmieszne. – uśmiechnęła się kwaśno Rose.
-Ejj, ja wam chciałam coś powiedzieć! – prawie krzyknęła Jackie.
-A, tak... Mów. – ucięła kłótnię Selene. Nagle obok nich stanął Jason Brown. Selene miała minę, jakby miała zaraz zwymiotować, a Amanda spuściła głowę udając, że bardzo interesuje ją etykietka na kartoniku z sokiem.
-Hej, skarbie! – powitał Rose, całując ją w usta. Jackie odwróciła z niesmakiem głowę i popatrzyła na Selene. Ta z kolei wsadzała sobie palec w gardło, udając że puszcza pawia. Jackie zaśmiała się prawie bezgłośnie. To niesamowite, że choć zna tę dziewczynę tylko półtora roku, tak dobrze się rozumieją. Rose zna od dziecka, a jednak prawie całkowicie się różnią w poglądach i opiniach. Natomiast z Amandą to baaardzo długa historia. – Może przeszłabyś do naszego stolika? – machnął muskularnym ramieniem w kierunku stolika footballistów i chearleaderek.
-Pewnie! Poczekasz chwilkę? – uśmiechnęła się do niego promienie.
-Ros, nie idź! Zaklinam cię! – syknęła Jackie, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.
-Żartujesz? Co oni mi zrobią?! Pogryzą? –zaśmiała się Rose.
-Uwierz mi, że mogą. Znam to środowisko nieco dłużej niż ty. – Rose popatrzyła na nią jak na świra.
-Rose, ona ma rację. – szepnęła nieoczekiwanie Amanda. Selene milczała. Wszystkie dziewczyny popatrzyły na Amandę z niedowierzaniem. – Uwierz mi, my nigdy do nich nie będziemy pasować, a teraz oni mogą cię... No wiesz... Wykorzystać przeciwko nam... – dodała.
-Dajcie spokój! To tylko jeden lunch! – odkrzyknęła, idąc już objęta z Jasonem do stolika „śmietanki towarzyskiej”.
-Wolałabym być nikim, niż zadawać się z tymi śmieciami dla popularności. – powiedziała Selene, zgniatając swoją butelkę w dłoni. – J., miałaś nam o czym opowiedzieć... – przypomniała sobie.
-No właśnie! – ucieszyła się dziewczyna. – No więc po naszym spotkaniu po szkole poleciałam biegiem do domu. Ale w salonie już ktoś był. Oczywiście ja, niemota pierwszej kategorii, musiałam się wyrąbać na przedpokoju. Seb się wściekł i zamknął mnie w łazience...
-Co zrobił?! – zapytała Amanda, krztusząc się sokiem.
-No, już ci przeszedł zachwyt?! – zakpiła Jackie. – Za tymi jego „słodkimi oczami” kryje się szatan, zapamiętaj! – Selene parsknęła śmiechem. – W każdym razie potem mnie wypuścił. I poznałam Davida... – uśmiechnęła się na wspomnienie swojego nowego „brata”.
-Kogo? – spytała Amanda.
-Oh, to taki jego kumpel. Ale nie chodzi do naszej budy. Jest spoko.
-Przystojny? – zapytała machinalnie Selene.
-Sel, nigdy nie możesz zapomnieć o tym pytaniu, gdy mówię o jakimś nowo poznanym kumplu? – lekko wkurzyła się J.
-Dobra, będę pamiętać... To jak? Przystojny czy nie? – dopytywała dalej kumpelka.
-Szczerze to nie patrzyłam na niego w tej kategorii, ale wydaje mi się, że tak... – dokończyła cicho.
-To kiedy mnie z nim poznasz?
-Sel!! – zaśmiała się Jackie. – Uspokój się, znam go jeden... – umilkła, bo zadzwoniła jej komórka. – Halo? O cześć, braciszku! – ucieszyła się. – To David... – powiedziała do dziewczyn bezgłośnie.
-Ty, jak ona do niego mówi? Braciszku?! – wyszeptała do Amandy Selene.
-Sebcio? Grzeczny, siedzi z kolegami. I tylko po to dzwonisz? Aha. Mam być dziś znowu na próbie? Okay, do zobaczenie!
-Jak to „znowu”?! – spytała Amanda.
-No właśnie o tym wam chciałam powiedzieć. Byłam wczoraj na próbie tego zespołu Seba. I...
-I?! – zapytały jednocześnie dziewczyny.
-Poznałam jego kumpli. – dokończyła triumfalnie Jackie.
-No proszę... – zagwizdała z podziwem Amanda.
-A to wszystko dzięki temu całemu Davidowi, co? – spytała Selene.
-Sel, nie kop mnie pod stołem. Słyszałaś, jak do niego mówię? Nie mam zamiaru widzieć w nim... Hmm... Faceta w takim znaczeniu, jak myślisz. Jest taka trzecia płeć, który nazywa się „przyjaciel płci męskiej”.
-Ja w to nie wierzę... – mruknęła Amanda, przekładając strony podręcznika od algebry.
-Ja wierzę! I…Nie kop mnie, Sel! – popatrzyła z wyrzutem na przyjaciółkę. – Będę miała siniaki! – zaśmiała się Jackie. W tym momencie na ich stoliku wylądowała pusta butelka po Coli.
-Co to za chujstwo?! – warknęła Selene.
-Butelka. – powiedziała spokojnie Amanda.
-Przecież wiem!!
-To po co pytasz?!
-Bo... Ugh, nieważne...
-Chyba wiem, skąd to się wzięło... – powiedziała Jackie, oglądając się za siebie. Przy stoliku jej kuzyna panowało wielkie rozbawienie. – Jak dzieci... – mruknęła i podniosła się z krzesła.
-J., co chcesz zrobić? – krzyknęła za nią Amanda, ale nie otrzymała odpowiedzi. Jackie już była przy stoliku chłopaków. Po ich minach od razu można było poznać, który rzucił butelkę.
-Pierre, zgubiłeś coś? – powiedziała słodko, podrzucając mu flaszkę pod nos.
-Jaaa??!! No skąd! Jak możesz mnie o coś takiego podejrzewać? – zaczął się droczyć chłopak.
-No patrz, a miałam ci dziś dać więcej ciasteczek... Jednak nie dostaniesz...
-Nie!! Tylko nie kosztem pierniczków!! – zawył chłopak, a reszta wybuchnęła śmiechem.
-Jesteście niemożliwi... – powiedziała Jackie i wróciła do swojego stolika.
-Jak on się nazywa?? – spytała Amanda, poprawiając sobie włosy.
-Pierre. – odpowiedziała zdawkowo Jackie.
-Fajne ciacho... – powiedziała, wpatrując się w chłopaka.
-Nie gap się tak na niego, bo ci gały wyjdą... – powiedziała z uśmiechem Selene, szczypiąc ją w rękę.
-Auć! Jesteś bez serca, wiesz?!
-Wiem. – odpowiedziała Sel, uśmiechając się szelmowsko.
-Czasem się zastanawiam, czy ty aby nie jesteś facetem...
-Amanda, nie przesadzaj! – zaśmiała się J. – Aż tak źle z nią nie jest!
-Właśnie! W końcu Kurt jest boski... – rozmarzyła się Selene.
-Ale on nie żyje!! Zapomniałaś?! – dopiekła jej Amanda.
-Ulubieńcy bogów umierają młodo... – zacytowała.
-Girls, zbieramy się! Koniec przerwy! – zakomunikowała dziewczynom Jackie. Dziewczyny odstawiły tace i skierowały się do wyjścia. J. nie miała zamiaru czekać na Rose. Zawiodła się na niej.
-Ej, Jackie! – zawołał ktoś. Odwróciła się.
-Idźcie już, okay? Mam jedną sprawę do załatwienia... – krzyknęła do dziewczyn i podeszła do wołającego.
-To jak będzie z tymi pierniczkami? – spytał Pierre.
-Zobaczymy. – uśmiechnęła się.
-Rozumiem, że będziesz dziś na próbie, co?
-No jasne, że tak! – powiedziała radośnie. – Muszę spadać, mam algebrę, a facetka i tak mnie nie cierpi... – powiedziała J.
-To ciebie można nie lubić? – uśmiechnął się.
-Jak widać... See Ya! – ruszyła z tłumem wzdłuż korytarza. Potem przez całą algebrę starała się nie myśleć o jego uśmiechu...
-Nareszcie weekend!! – krzyknęła radośnie Selene, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy patrzyli na nią jak na wariatkę. W podskokach zbiegła po schodach i położyła się na trawie.
-Sel, ubrudzisz sobie portki. Przypominam, że masz białe... – powiedziała Amanda.
-No to co?! – parsknęła śmiechem dziewczyna i podniosła się z trawnika. – Mam zielony tyłek? – zwróciła się do Jackie.
-Nie, wcale... – zaśmiała się kumpela.
-O rany, zawsze coś musi się popsuć... – mruknęła Selene i zawiązała sobie bluzę na biodrach.
-Hej!! Poczekajcie!! – krzyknęła za nimi Rose. Jackie i Amanda obróciły się. Zobaczyły jak Rose po kolei żegna się w ten „chearleaderski” sposób z tymi pańciami. Selene prychnęła z oburzeniem, rzuciła krótkie „Cześć!!” i poszła do autobusu. Amanda spojrzała niepewnie na J., ale ta tylko zmrużyła oczy i popatrzyła na każdą z dziewczyn z nienawiścią.
-To ja będę lecieć... – powiedziała cicho Am i poszła w swoją stronę. Rose podeszła do Jackie.
-A tym co się stało? – spytała.
-A co tobie się stało?! – syknęła Jackie i zaczęła iść w stronę domu.
-Ejj, J.!! Wiesz, że zaproponowały mi miejsce w drużynie? To, które zostało po wakacjach po tobie... – umilkła, widząc wyraz twarzy Jackie.
-W takim razie...Powodzenia! – rzuciła lodowato dziewczyna i obróciła się na pięcie.
-Jackie, czekaj!! Wiesz, że one nie mają do ciebie żalu? Powiedziały, że tak na serio, to ty zwyczajnie ich nie lubiłaś. Swoją drogą, nie wiem, czemu... – nie dawała spokoju Rose.
-Różyczko, wiesz co? Jeśli wolisz wierzyć tym zdzirom, niż mnie, to krzyż na drogę. Ale to one mnie, przefarbowały farbą olejną włosy na zielono tak, że musiałam je ściąć, a nie na odwrót...
-Jak to?! A, wtedy, jak nosiłaś czapkę przez 2 miesiące, to... To było przez nie? – zdziwiła się Rose.
-Tak, bo miałam ładniejsze włosy niż Amy, co było niedopuszczalne... A teraz żegnaj! Myślę, że to koniec, Rose... – Rose nawet nie próbowała jej dogonić. Jackie nawet nie żałowała tej straty. Nikt, kto zadaje się z tymi dziwkami i przyjmuje ich zasady, nie będzie jej przyjacielem...
***
-...przecież to ona mi je obiecała!! – usłyszała Jackie, gdy weszła do domu. Chłopaki najwyraźniej już byli w piwnicy, bo to stamtąd dochodziły głosy. Ze złością rzuciła buty o ścianę i zaczęła wchodzić po schodach.
-O! Jesteś nareszcie! – powiedział David, wychodząc z sutereny.
-Bez kija nie podchodź, gryzę! – warknęła, tupiąc nogami.
-Jackie przyszła? – zapytał Jeff, stając za Dave’em. Za nim wyszli Seb, Chuck i Pierre.
-Ejj, ale co się stało? – nie dawał za wygraną David.
-Chuck, wybacz, ale dam ci dobrą radę... – powiedziała, patrząc uparcie na chłopaka. – Trzymaj się jak najdalej od tej całej Rose... – Chuck patrzył na nią nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć.
-Jaquline, co zrobiła Rose? – zapytał Sebastien. Zmroziła go spojrzeniem i zabębniła w barierkę schodów paznokciami pomalowanymi na czerwono. – Yyy... Chciałem powiedzieć... Jackie...
-Od razu lepiej. Ta dziewczyna kompletnie ogłupiała!! I w tej sytuacji, Chuck, szkoda, żebyś się marnował. Znajdź sobie jakiś inny obiekt westchnień... Rose będzie chearleaderką... – wysyczała.
-CO?! – wrzasnął Seb.
-Gówno. Żeby jeszcze tylko to, co ci mówiłam wczoraj... Ona uważa, że to JA ich nie polubiłam i w dodatku je wystawiłam...
-A to suka... – powiedział cicho Seb. –Żeby jeszcze nie znała całej sytuacji, ale tak... Chuck, ona na rację... – popatrzył na kumpla.
-Ale o co chodzi?! –zapytał Pierre, który, jak ¾ ludzi w tym pokoju, nic nie rozumiał.
-Więc oto skrócona historia mojej popularności... Kiedyś byłam chearleaderką. Wstyd się przyznać, ale przyjaźniłam się z Amy Watson. Potem zaczęły się robić jakieś głupie zgrzyty między nią a jej facetem i Amy stwierdziła, że to przeze mnie kłóci się ze swoim chłopakiem. Stwierdziły, że to pewnie dlatego, że mam za ładne włosy i wylały mi zieloną farbę olejną na łeb. Koniec i kropka. Dziękuję bardzo. – przez jakieś pół minuty panowała kompletna cisza.
-Nie wiedzieliśmy o tym... – powiedział w końcu Jeff.
-Nikt nie wiedział, bo ani ja, ani one się tym nie chwaliły. Przez 2 miesiące nie chodziłam do szkoły, bo czekałam, aż mi włosy odrosną. A teraz Rose, po tym wszystkim, chce mi wmówić, że to moja wina... Sorka, chłopaki, ale nie będę dziś z wami siedzieć na próbie... – powiedziała na koniec i weszła do swojego pokoju, trzaskając drzwiami.
-Wiecie co? – powiedział cicho Pierre.
-Hm?
-Ona z każdym dniem podoba mi się coraz bardziej... – dokończył, wpatrując się w drzwi do pokoju Jackie.
-Chuck, jak jej nie posłuchasz, to cię wydziedziczymy z zespołu... – powiedział Jeff.
-Chyba nie mam wyjścia... – mruknął Chuck ze spuszczoną głową.
***
-Głupia, przeklęta, lalkowata cizia!! – warknęła Jackie, wyjmując zdjęcie Rose i Amandy z ramki stojącej na półce nad jej biurkiem. – Nigdy...więcej...nie...będę...już...na...ciebie...patrzeć!! – szepnęła, cedząc słowa i rozrywając zdjęcie na pół. Połówkę z Am położyła na biurku, a tę z Rose podpalając zapalniczką, którą zawsze trzymała w szufladzie. Spokojnie patrzyła na obłok dymu nad kawałkiem fotografii. Usłyszała pukanie do drzwi.
-Wlazł... – mruknęła, zbierając strzępki.
-Co ty? Voo Doo odprawiasz? – zapytał David, patrząc na skrawki zdjęcia, które wyrzucała do kosza.
-Coś w tym rodzaju... Nie rozumiem takich ludzi... – szepnęła i usiadła na łóżku.
-A kto ich rozumie? Chyba nawet oni sami siebie nie kumają... – powiedział Dave, siadając koło niej. – Chodź na dół. Mamy nowy song.
-No, dobra. Wygrałeś. – uśmiechnęła się lekko i poleciała po schodach na dół. Chłopaki już zaczynali rozgrzewać instrumenty.
-Macie dać czadu, jasne?! – powiedziała Jackie, patrząc na nich wyczekująco.
-Się robi, szefowo! – powiedział Pierre, salutując. Jackie roześmiała się i usiadła na wzmacniaczu.
-Maybe I’m just not good enough for you... – zaczął Pierre. Z biegiem piosenki Jackie zrozumiała parę rzeczy. W tym tą, że oni są skazani na uwielbienie ludzi. Śpiewali to, co chcieli i gwizdali na cenzurę i starszych. Kiedy skończyli, Jeff popatrzył na Jackie badawczo i zapytał:
-A ty na czymś grasz?
-Na nerwach! – zaśmiała się. – A na poważnie to troszkę pobrzdękuję czasem na wiośle...
-No to pokaż! – powiedział Seb.
-A ty co taki ciekawy? –zapytała Jackie.
-No skoro moja kuzynka mówi, że umie grac na gitarze...
-Powiedziałam, że brzdąkam! – zaczęła się usprawiedliwiać. Jeśli teraz wyjdzie na idiotkę...
-No dobra, masz... – powiedziałam Sebastien i dał jej gitarę. Wzięła ją ostrożnie i zaczęła piosenkę, którą znała na pamięć i zwyczajnie nie mogła się pomylić: „In Bloom” Nirvany. Kiedy skończyła, chłopaki zaczęli bić brawo. Poczuła, że się rumieni, więc spuściła głowę, żeby zakryć twarz włosami.
-Seb, jakże nam przykro... Wylatujesz i przyjmujemy Jackie. – powiedział Pierre, poklepując Seba po plecach. Reszta zaczęła się brechtać. – Ejj, ja mówiłem poważnie!
-Ale... ja nie mogę... To jest wasz band i koniec kropka. Aha, no i Seb by mnie zabił... – dokończyła cicho, uśmiechając się.
-Jesteś pewna, że by zdążył? – zapytał David, waląc knykciami w dłoń i patrząc na Seba wymownie.
-Myślę, że z tobą nie miałby szans... – powiedział Jeff.
-O taak... Na 100... – dokończył Dave, wybuchając śmiechem. – Muszę lecieć, matka mnie wczoraj opierdoliła, że wróciłem do domu za późno i jak dziś się spóźnię, to koniec z próbami na pół roku... – odprowadzili go do drzwi. Chuck stwierdził, że skoro jest koniec próby, to on też wraca do domu. Jackie na serio było go szkoda.
-No, to zostaliśmy we czwórkę. Co robimy? – zapytał wesoły jak zawsze Jeff.
-Zagrajmy w rozbieranego pokera! – powiedział Pierre. – Jeff, nie martw się, mam takie specjalne karty, że dziewczyny zawsze przegrywają... – powiedział półgębkiem do kumpla i obaj zaczęli się ryć.
-Ej! Słyszałam! – powiedziała Jackie.
-No to ja chcę te pierniczki, co mi obiecałaś... – powiedział Pierre, siadając na kanapie.
-No to poczekaj... – powiedziała Jackie i poszła do kuchni. Po chwili wróciła z całym słoikiem ciastek.
-Przez żołądek do serca... – wymamrotał chłopak, patrząc błyszczącymi oczami na pojemnik.
-A teraz weź sobie jedno. – powiedziała Jackie, śmiejąc się.
-Nie no!! Tak nie ma!! – krzyknął Pierre i zaczął udawać, że płacze. – Buuu!! Jesteś niedobla... – krzyknął za Jackie, która już zanosiła z powrotem słoik.
-Chodź, pójdziemy poukładać sprzęt... – mruknął Sebastien, ciągnąc Jeffa za rękaw.
-Żartujesz?! Ten erotoman ją tutaj zgwałci! – syknął Jeff.
-Nie mów, że ty też byś nie chciał zostać z nią sam! – Seb uśmiechnął się złośliwie.
-Ale to by było co innego!! – zawył żałośnie Jeff, kiedy byli już prawie w piwnicy. W tym czasie J. przyszła już z kuchni.
-A tamci gdzie są? – zapytała, widząc tylko Pierre’a, udającego rozpacz.
-Nie wiem... – wychlipał. – Ale co nas to obchodzi?
-Właściwie to nic... – powiedziała Jackie, siadając koło niego.
-Gdzie masz te ciastka, no?!
-Wyniosłam. Nie dostaniesz więcej. – powiedziała Jackie.
-No... To będziesz musiała mi to wynagrodzić... – powiedział, przestając udawać szloch.
-Ciekawe, jak? – spytała.
-A tak! – i zanim się obejrzała, leżała już na kanapie, przygniatana przez chłopaka.
-Ej, złaź! – zaśmiała się.
-A nie! – droczył się z nią dalej.
-Puść mnie, no! – śmiała się dalej. Zaczęli się przepychać, aż w końcu zlecieli z kanapy na podłogę.
-A mówiłem ci już, że zawsze dostaję to, co chcę? – spytał.
-Tak.
-Kiedy? – zdziwił się.
-Przed chwilą.
-E tam. To się nie liczy... – powiedział, uśmiechając się i obejmując ją ramionami.
-A co się liczy? – spytała, wpatrując się w jego błyszczące, brązowe oczy.
-Ty... – powiedział cicho i pocałował ją. Najpierw delikatnie, potem coraz namiętniej. Wplotła mu dłonie w miękkie włosy i już...
-Ekhm... Skończyliście? – zapytał Jeff z niezadowoleniem.
-Próbowałem... – wymamrotał Seb z poczuciem winy. Pierre niechętnie wstał z podłogi i pomógł się podnieść Jackie.
-O tak, próbował. Ale ja nie jest głupi! – powiedział Jeff, grożąc im palcem.
-Nie, co ty?! – zakpił wyraźnie niezadowolony Pierre. – Ja już będę leciał... – powiedział i poszedł w kierunku drzwi, pociągając za sobą Jackie.
-Przyjdziesz jutro? – zapytała.
-Zobaczymy. Pa! – pocałował ją szybko i wyszedł.
-Jack? Jackie!! Ej, Ziemia do Jackie! – syknęła Selene, machając jej dłonią przed oczami.
-Ale co...?? Gdzie...?? – wymamrotała J.
-Pumpkin na ciebie zerka co chwila, a ty jesteś nieprzytomna...
-Niech patrzy. Mam ją w nosie. – mruknęła, trochę zła na przyjaciółkę, że przerwała jej rozmyślania.
-Sims! – dobudził ją ostry jak brzytwa głos nauczycielki.
-Tak, pani profesor? – powiedziała słabym głosem.
-Po pierwsze wstań, jak do ciebie mówię. A po drugie podejdź do tablicy i rozwiąż ten przykład, który tłumaczyłam przez ostatnie 15 minut. Na pewno słuchałaś bardzo uważnie... – Jackie doskonale wiedziała, że był to kolejny pretekst do wstawienia jej pałki. Było oczywiste, że nie słuchała, bo myślała cały czas o piątkowym wieczorze. Następnego dnia Pierre zadzwonił do niej i powiedział, że wpadnie w poniedziałek. Siedziała jak na szpilkach, czekając na koniec tej ostatniej dziś lekcji, którą była, o losie, algebra. Nie było jej na lunchu, bo musiała zostać na przerwie u biologicy, więc nie widziała go od prawie 69 godzin. Miała wrażenie, że popada w lekką paranoję. Szurając butami, powlokła się do tablicy. Ludzie w jej klasie byli spoko i zaczęli już jej nawet podpowiadać, ale ona stanęła tylko pod tablicą i założyła ręce na piersiach.
-No rób, Sims. Bo zarobisz...
-Kolejną pałę. Tak, wiem. – powiedziała, przedrzeźniając nauczycielkę. – Nie zrobię tego przykładu, bo nie uważałam. – powiedziała, patrząc w wodniste oczy nauczycielki bez żadnej emocji.
-No proszę, Sims. Sama się pogrążasz... Jesteś masochistką? – zapytała zjadliwie sorka, a jej pomarszczona twarz rozciągnęła się w złośliwym uśmiechu.
-Pozwoli pani, pani profesor, że sprawy mojej psychiki pozostawię pani Edcombe, bo to ona, z tego co wiem, uczy tu etyki... – powiedziała beznamiętnie Jackie. Klasa, która jak dotąd siedziała cicho, zaczęła teraz wydawać dźwięki, przypominające nieśmiały podziw.
-Ty bezczelna gówniaro! – wrzasnęła Pumpkin. – Masz 3 pały! Jedną za niewykonanie przykładu i nieuwagę, drugą za bezczelność, a trzecią...bo mi się tak podoba! I zostajesz po lekcjach przez następny tydzień! A teraz marsz do dyrektorki! Już ona sobie z tobą porozmawia... – dokończyła belferka z wściekłością w oczach. Jackie bez słowa obróciła się na pięcie i wyszła z klasy. Szła powoli korytarzem, aż dotarła pod drzwi gabinetu. Zapukała i otworzyła z rozmachem drzwi. Na krzesełkach naprzeciwko pani Burry, sekretarki, siedzieli Chuck z podbitym okiem oraz Jason Brown z krwawiącym nosem.
-Oho, a ty co zmalowałeś? – zapytała kumpla, odpowiadając jednocześnie na uśmiech pani Burry. Chuck bez słowa wskazał głową na Jasona.
-Jaquline, kochana. To miło, że przyszłaś odwiedzić kolegę. – powiedziała miło sekretarka.
-Nie, proszę pani. Przysłano mnie do pani dyrektor. – odpowiedziała Jackie. Ta kobieta była jedyną osobą, która mogła się zwracać do Jackie w ten sposób.
-A coś się stało? – spytała z niepokojem kobieta.
-Tak. Pani Pumpkin kazała mi porozmawiać z panią dyrektor. Aha, oprócz tego mam zostawać po lekcjach przez cały tydzień i dostałam 3 pały.
-Taak... Zawsze się lubiłyście... – rzekła pani Burry. – Usiądź sobie na krzesełku, kochanie. Jak widzisz, nie ty jedna dziś podpadłaś... – Jackie bez słowa opadła na krzesło obok Chucka.
-No, o co poszło? – szepnęła.
-O Rose... – mruknął niechętnie Chuck.
-Miałeś sobie darować! – syknęła.
-On zaczął... – szepnął. – Powiedział, że się na nią nie tak patrzę... – w gabinecie dyrektorki ktoś czymś rzucił i krzyknął. Jackie podniosła głowę z oczami jak spodki. Z drzwi wyszedł Pierre, który miał rozciętą wargę. Za nim wyszedł jeden z kolegów Jasona i były chłopak Jackie, Rick Smith. Musiało chyba dojść do jakiejś bójki, bo Rick też był porządnie obity.
-I żeby mi się to nie powtórzyło w mojej szkole! – krzyknęła za nimi dyrektorka. Pierre puścił do Jackie oko i wyszedł z sekretariatu. Rick nie zaszczycił jej spojrzeniem. Chuck i Jason już chyba byli po rozmowie, bo babka powiedziała tylko – Marsz do klasy! – i popatrzyła na J. – A ciebie co sprowadza? Ty też kogoś pobiłaś?
-Nie, pani dyrektor. Pani Pumpkin kazała mi przyjść... – powiedziała cicho Jackie.
-Wejdź. – powiedziała, zamykając za nią drzwi. – O co tym razem poszło? – spytała, siadając w dużym, purpurowym fotelu i wskazując jej miejsce naprzeciw siebie.
-O moje zachowanie.
-Domyślam się. A konkrety?
-Nie uważałam na lekcji... Tak, wiem. To błąd u pani Pumpkin. Ale...
-Co, zakochałaś się? Wiesz, że za tobą nie przepada, a mimo to... – zapytała dyrektorka, patrząc na nią badawczo. Jackie spuściła głowę. Poczuła ciepło w okolicach szyi i na policzkach. – No, dobra. Nieważne... Ale co się stało oprócz tego? Nie przysłałaby cię tu, gdyby tylko to się stało.
-Powiedziałam jej wprost, że nie rozwiążę przykładu, bo nie słuchałam. A ona...
-Pani Pumpkin, Jaquline. – poprawiła ją.
-A pani Pumpkin spytała mnie, czy jestem masochistką. Więc odpowiedziałam jej, że to pani Edcombe zajmuje się tutaj moją psychiką... – odpowiedziała J.
-Wiesz, że one się nie za bardzo lubią, prawda?
-Wiem.
-Cóż... Jaką otrzymałaś karę?
-Dostałam 3 jedynki: jedną za nieuwagę i niewykonanie przykładu, drugą za bezczelność, a trzecią bo tak. – wyrecytowała Jackie.
-Te dwie ostatnie mogę anulować, ale tylko dlatego, że zostały wystawione w złości. A oprócz tego?
-Mam zostawać po lekcjach cały tydzień... – powiedziała cicho Jackie.
-Boli, co? Zwłaszcza w tym wieku... Musisz się bardziej pilnować na drugi raz. I... Nie myśl u Pumpkin o chłopakach, dobrze? Oni bardzo wytrącają cię z równowagi, jak widzę... – Jackie spojrzała na nią z zaskoczeniem. Zawsze wiedziała, że jej dyrektorka jest spoko, ale nigdy nie przypuszczała, że aż tak. – I, niestety... Wiem, że to będzie trudne, ale musisz przeprosić panią Pumpkin... A teraz idź już na lekcję. W sprawie twojego szlabanu raczej nic nie mogę zrobić...- Jackie wstała.
-Do widzenia.
-Mam nadzieję, że w przyjemniejszych okolicznościach... – dyrektorka uśmiechnęła się życzliwie. Jackie wyszła z sekretariatu i poszła korytarzem z powrotem do klasy. Otworzyła drzwi i weszła do klasy.
-No i jak rozmowa z panią Bode, Sims? – zapytała z ironią Pumpkin.
-Bardzo miła, dziękuję. – sorka popatrzyła na nią z mieszaniną nienawiści i zaskoczenia. Już miała coś powiedzieć, gdy J. wypaliła – Przepraszam panią za moje zachowanie. – i usiadła na miejsce obok Selene.
-Jak było? – szepnęła Sel.
-Nie najgorzej. Powiedziała, że anuluje mi 2 pałki. Ale gorzej ze szlabanem... – mruknęła. Po chwili zadzwonił dzwonek.
-Sims, ty zostajesz! – krzyknęła Pumpkin.
-Powodzenia, a właściwie: przeżyj! – powiedziała Selene i wyszła z klasy.
Nauczycielka zamknęła drzwi i powoli podeszła do Jackie.
-A teraz, moja droga... – powiedziała, trzymając swoją twarz, jak dla J., zdecydowanie zbyt blisko jej – Napiszesz mi 500 razy „Nie będę już nigdy więcej bezczelna.” I nie wyjdziesz, dopóki nie napiszesz. – wysyczała, a w jej oczach Jackie dostrzegła nieukrywaną radość. Przez pierwsze pół godziny Jackie napisała to zdanie 122 razy. Po drugiej połowie miała już 203. Pumpkin podniosła się ciężko zza swojego biurka i stając przy drzwiach powiedziała:
-Teraz wychodzę. Mam nadzieję, że kiedy przyjdę, wszystko już będzie gotowe... – i wyszła.
-Przynajmniej nie zamknęła na klucz... – mruknęła Jackie, ale w tym momencie usłyszała odgłos przekręcania kluczy w zamku. – A jednak...
Po kolejnej pół godzinie ręka bolała ją niemiłosiernie, ale miała 395 zdań.
-No dalej... – poganiała się. – Jeszcze trochę! – znowu usłyszała zgrzyt klucza. Nawet nie uniosła głowy, tylko dalej pisała.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
trampeczka, a co xD
Mam autografy członków z SP
Dołączył: 24 Cze 2005
Posty: 7359
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Nienacka Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Czw 1:25, 20 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
-Ale żeś się pracowita zrobiła... – błyskawicznie uniosła głowę i zobaczyła nad sobą Pierre’a.
-Hey, co tu... – nie dokończyła, bo pocałował ją namiętnie w usta.
-Masz drugi długopis? – spytał.
-Yhm...
-No to dawaj, pomogę ci...
-A jak Pumpkin cię złapie? – zapytała z lekkim strachem dziewczyna.
-Zamknąłem ją od zewnątrz w toalecie... – powiedział, machając jej wsuwką do włosów przez nosem. – Trochę czasu minie, nim ktoś ją wyciągnie. – zachichotał. – Ale nie myśl o tym, tylko dawaj tą i kartkę i długopis... – bez słowa zaczął ścibolić dalszą część roboty. – Ile ma tego być? – zapytał, nie podnosząc wzroku znad kartki.
-Jeszcze 105... – nie odzywał się, tylko pisał. Zerkała na niego co chwilę, aż w końcu nie wytrzymała.
-O co się pobiliście? – spytała.
-O ciebie i o Rose. – powiedział spokojnie.
-O mnie?! A to czemu? – zapytała zaskoczona.
-Ten kretyn, Brown, powiedział Chuckowi coś w stylu, że on na Rose nie tak patrzy i Chuck mu powiedział, że on już na nią w ogóle nie patrzy, bo dziewczyna z takim charakterem nie może już być dla niego ładna.
-No proszę... –zagwizdała z podziwem Jackie.
-Ale tamtego to tylko bardziej wkurzyło i mu przywalił z sierpowego. Stąd to jego podbite oko. No a Chuck mu oddał. A potem ten jego koleżka, Smith, zaczął coś fikać, że on pewnie zarywa do ciebie i czy chce drugi raz oberwać. Więc mu spokojnie wytłumaczyłem, że Chuck ma zakaz zbliżania się do ciebie, bo jesteś moją dziewczyną...
-A jestem? – pierwszy raz podniósł wzrok z nad kartki.
-A chcesz być? – zapytał z uśmiechem.
-Yhm... – powiedziała cicho, spuszczając głowę.
-No to się cieszę. I wtedy ten cały Smith mi przywalił w szczękę, ale mu oddałem i zaczęliśmy się naparzać. Ale... czemu ty tego nie wiesz?
-Byłam na przerwie u McDowel. Znowu coś jej nie pasiło... – powiedziała Jackie.
-Ile już to piszę?
-Jakieś 40 minut. – odpowiedziała, patrząc na swój zegarek z czaszką.
-No to jeszcze góra piętnaście minut...
-Boże, napisałeś już tyle?! – zdziwiła się J.
-Miłość dodaje skrzydeł... – uśmiechnął się, a Jackie zauważyła, że warga zaczyna już mu się zabliźniać. Po dokładnie 13 minutach Pierre z uśmiechem zwycięzcy odłożył długopis i powiedział:
-Idę otworzyć Pumpkin, a ty udawaj, że jesteś bardzo wykończona. Najlepiej umaż się atramentem, albo coś... – Jackie zaśmiała się, a chłopak wyszedł, zamykając ją ponownie. Po jakichś pięciu minutach do sali wkroczyła Pumpkin z rozczochranymi włosami i rozmazanym makijażem.
-No, Sims. Skończyłaś?
-Tak, pani profesor.
-Hmm... Pokaż mi to. – rozkazała, a Jackie położyła jej przed nosem plik kartek zapisanych maczkiem. – No, masz szczęście, że Bouvier mnie otworzył, bo spędziłabyś noc w szkole. Możesz iść.
Jackie i Pierre szybko wyszli z klasy.
-Ale swoją drogą... Przyznasz, że z tymi włosami i makijażem wyglądała niezwykle pociągająco... – powiedział Pierre, a Jackie zaczęła się śmiać. – A teraz chodź szybko, bo nie zdążymy! – pociągnął ją za rękę i zaczęli biec korytarzem. Wypadli jak szaleńcy przed szkołę, aż w końcu okrążyli boisko i zatrzymali się.
-Gdzie ty mnie prowadzisz? – wydyszała Jackie.
-Zobaczysz... – powiedział tajemniczo.
-Pierre, powiesz mi w końcu? – zapytała Jackie.
-Nie muszę mówić... Siadaj i patrz. – powiedział, pociągając ją na ławkę.
-O rany... – wyszeptała. To był najpiękniejszy zachód słońca, jaki w życiu widziała. Słońce był krwiście czerwone, a jego promienie zalewały wszystko wokół barwami czerwieni, pomarańczu, fioletu i amarantu. Cały świat wydawał się być jak z bajki. Zapomniała, że ręka ją boli, i że jutro też będzie musiała siedzieć u Pumpkin przez całe popołudnie. Nie była w stanie wymówić choćby jednego słowa.
-Podoba się? – spytał w pewnym momencie Pierre. Popatrzyła na niego lekko nieprzytomnym wzrokiem.
-Skąd wiedziałeś, że kocham zachody słońca?
-Sebcio nie jest aż tak beznadziejnie nieprzydatny jak myślałem... – uśmiechnął się chłopak
-Jeśli to on ci powiedział, to muszę przyznać, że zaczynam go szanować... – wyszeptała dziewczyna. Była tak zachwycona, że nie wiedziała, czy patrzeć na prawie całkiem już schowane za budynkami słońce, czy w jego oczy.
-I wiesz, co mi jeszcze powiedział?
-No co? – spojrzała mu głęboko w oczy, które teraz były tak błyszczące jak w piątek. Nie wiedziała, czy to przez ostatnie promienie słońca, czy przez coś innego.
-Że kochasz Nirvanę. – odpowiedział.
-No proszę... Zaczynam się bać. On wie o mnie więcej, niż mi się kiedykolwiek wydawało. Zaczynam podejrzewać, że jest kosmitą... – chłopak roześmiał się.
-Jeśli ktokolwiek z naszej piątki miałby być kosmitą, to tylko David. Gada przez sen z szatanem... – Jackie zaczęła się ryc. – Dobra, nie gadajmy o nim... Ja tutaj występ dla ciebie urządzę, wiesz? – powiedział i po chwili wyciągnął zza siebie gitarę.
-Czy Seb powiedział ci też, jakie piosenki lubię? – zapytała Jackie.
-Tak, ale o to wolę zapytać ciebie. – spojrzał na nią wyczekująco.
-„About a Girl”.
-Tylko tyle?
-Na początek. – uśmiechnęła się przebiegle.
-No dobra... – zaczął grac pierwsze nuty, a Jackie już była jak w ekstazie. Spędzili tam ok. 2 godzin, a on cały czas grał. To było tak urocze, że J. prawie się popłakała ze wzruszenia.
-Wiesz co? Chodźmy. Dostaniesz coś w zamian... – pociągnęła go za rękę.
-Już się nie mogę doczekać... – powiedział i objął jej ramiona swoim. Szli tak cichymi ulicami, aż dotarli do jej domu. Nawet nie poluzował uścisku. Otworzyła drzwi i powiedziała cicho:
-Poczekaj tu... – pobiegła na palcach do kuchni i wzięła z najwyższej półki słoik. – No, masz. Możesz wziąć, ile chcesz... – powiedziała, odkręcając zakrętkę.
-Pierniczki! – powiedział radośnie, a Jackie roześmiała się. – Jesteś pewna, że mogę wziąć, ile chcę? – zapytał, zerkając na nią.
-Bardziej niż czegokolwiek na świecie.
-No to ja dziękuję... – powiedział i wyjął jej cały słoik z rąk.
-No nie przesadzaj! – roześmiała się.
-No, dobra. Biorę jednego i poproszę buziaka na dokładkę. – powiedział, oddając jej słoik. Pocałował go w usta wyjątkowo namiętnie i uśmiechnęła się. Pomachał jej i poszedł w swoją stronę z ciastkiem w zębach. Weszła do salonu z uśmiechem na ustach. Na kanapie siedział Sebastien z jakąś dziewczyną i byli bardzo zajęci sobą nawzajem. Seb otworzył oczy i momentalnie odsunął się od dziewczyny z przerażoną miną.
-Coś nie tak? – spytała dziewczyna, odwracając się. – Jackie...yyy.. cześć... – wymamrotała.
-Matko, myślicie, że w życiu nie widziałam całujących się ludzi? – zakpiła. – Hey, Sel. Aha... Seb, dzięki za wsparcie mojego chłopaka o informacje... – pocałowała kuzyna w policzek i zaczęła wchodzić po schodach.
-Jack? – zawołała z nią Selene.
-Nie przeszkadzajcie sobie... – odkrzyknęła i weszła do swojego pokoju.
-Nie bądź taka! No, dalej! Śmiej się! – powiedziała buntowniczo kumpelka, wchodząc za nią.
-A z czego? – spytała ze zdziwieniem Jackie.
-No… Ze mnie i z Seba... – wyszeptała dziewczyna.
-Ojejku, nie ma się z czego śmiać! – powiedziała J., pogładził przyjaciółkę po policzku i położyła się na łóżko. Selene najpierw stała w totalnym osłupieniu, ale po chwili położyła się obok niej.
-Nie uważasz mnie za idiotkę? – spytała cicho Sel.
-No coś ty! Wiesz, mój kuzyn jest totalnym zjebem, to fakt. Ale ogólnie jest w porządku. Może trochę z Amandą przeginacie z tymi jego oczami, ale to tylko moje zdanie. Ja wolę brązowe... – odetchnęła głośno i wpatrzyła się w plamę na suficie, którą kiedyś zrobił Sebastien nie wiadomo czym. Nie wiedziała, czy to złudzenie, czy też może prawda, ale była święcie przekonana, że plama miała kształt serca. – Poza tym... Trochę komuś pomógł wprowadzić mnie w totalny zachwyt...
-Mówisz o Pumpkin? – obydwie wybuchnęły śmiechem.
-Nie, mówię o tym, co się działo po szlabanie. Pierre do mnie przyszedł.
-Ten koleś, co się nim Am zachwycała? – zapytała Selene.
-Yhm. Ta psycholka kazała mi 500 razy napisać „Nigdy więcej nie będę bezczelna.” – Sel skrzywiła się z obrzydzeniem. – A Pierre zamknął ją w kiblu i zapisał za mnie jakąś 1/3 pracy. A potem... – westchnęła.
-No, co było potem? – dziewczyna usiadła na łóżku i popatrzyła z niecierpliwością na Jackie.
-Potem zabrał mnie na zachód słońca i grał mi na gitarze co tylko chciałam...
-Słodkie... – rozmarzyła się Sel. - O matko... Właśnie powiedziałam „słodkie”... – z udawanym przerażeniem zakryła sobie usta rękami. Jackie roześmiała się głośno. Selene zamachała swoją długą taflą czarnych włosów i wpatrzyła się swymi stalowymi oczami, podkreślonymi bardzo mocno czarną kredką, w przestrzeń. Jackie przyglądała się jej zawsze z wielkim zaciekawieniem. Teraz dziewczyna miała na sobie czarne sztruksy, które widocznie założyła zamiast tych białych spodni, po których tarzała się w trawie, i czarną koszulkę Sex Pistols, sięgającą jej do połowy uda. To zawsze właśnie Selene wzbudzała najwięcej uwagi ludzi swoim strojem, zachowaniem, a zwłaszcza oryginalną urodą. Jej mama była pół-Japonką i dziewczyna miała lekko skośne oczy, które w połączeniu z ich kolorem dawały niesamowite wrażenie oczu kota. Była tajemnicza i lekko odseparowana od wszystkich. Chearleaderki kiedyś próbowały się z niej nabijać, ale po tym, jak nic sobie z nich nie zrobiła, dały spokój.
-Chciałabym wyglądać jak ty... – wyszeptała Jackie.
-Jak ja?! Żartujesz, prawda? – zaśmiała się kpiąco Sel. – Ja wolałabym wyglądać jak ty.
-Teraz ty żartujesz.
-No i widzisz? Nigdy nikt nie jest z siebie zadowolony. – powiedziała Selene, uśmiechając się złośliwie. – Niewdzięczny ród, co? Będę lecieć. Aha... Trzymaj lepiej tego swojego chłopczyka na krótkiej smyczy, bo słyszałam, że niezły z niego lowelas... – dokończyła, wychodząc z pokoju. Jackie podniosła się z łóżka i krzyknęła za nią:
-Co masz na myśli?
-Pogadaj o nim z kuzynkiem... – i wyszła, zostawiając Jackie w totalnej rozsypce...
-Seb!! – krzyknęła.
-Co?
-Musimy pogadać... – rzuciła krótko, zbiegając po schodach. Pociągnęła za sobą otępiałego kuzyna i posadziła go na kanapie. – Sel powiedziała mi, że powinnam cię zapytać o Pierre’a...
-I...? – spytał zdziwiony chłopak.
-Mówi, że jest podrywaczem. To prawda? – popatrzyła na niego uparcie.
-No, wiesz... Fakt, lubi dziewczyny, ale jak z jakąś jest, to na inne nie spojrzy... – powiedział nadal skołowany Sebastien.
-Aha.
-Coś jeszcze? Muszę zadzwonić...
-Nie, dzięki... – powoli weszła po schodach i wróciła do swojego pokoju. Usiadła na podłodze i świdrowała wzrokiem ścianę. –Jak mogłam być taka głupia?! – wyszeptała i złapała za komórkę. Szybko wybrała numer i niecierpliwie czekała na odpowiedź.
-Halo?
-Cześć, braciszku.
-Hey, Jackie! Co, Seb jest niedobry? – zaśmiał się.
-Nie, chodzi o kogo innego... Powiedź mi, David... Ale prawdę...
-Tylko prawdę.
-Czy Pierre...mógłby zdradzić? – chwila ciszy.
-Myślę, że nie. – powiedział powoli Dave. – Poza tym... Jemu naprawdę na tobie zależy, więc szczerze wątpię.
-Ufff... Dzięki tobie będę mogła spać. – powiedziała, uśmiechając się.
-No to słodkich snów!
-Tak, tobie też... – odłożyła słuchawkę. Usiadła na szerokim parapecie swojego okna i popatrzyła w rozgwieżdżone niebo. – To chyba jakiś sen... To jest zbyt idealne... – wyszeptała.
Następnego dnia w szkole było oczywiście tak samo nudno jak zawsze. Rose dostała już strój i paradowała w nim po szkole, objęta z Jasonem. Na lekcjach siadała z nowymi znajomymi i nawet nie patrzyła w stronę dziewczyn. Wyglądała już jak te wszystkie idiotki: kusa spódniczka i bluza z „B” z przodu. W dodatku Jackie zauważyła, że jej włosy mają dużo jaśniejszy odcień niż przedtem. Teraz była platynową blondynką.
-Widzicie? Rose ma teraz włosy jak ta zdzira Amy... – powiedziała cicho Selene, obserwując spod gęstej grzywki.
-Już dawno to zauważyłam. – powiedziałam Jackie. – I modlę się, żeby jej też wylali farbę na głowę... Co mamy potem?
-Twoją ukochaną algebrę. – powiedziała Amanda. – A właśnie! Podobno masz szlaban u Pumpkin?!
-Nie chce mi się o tym gadać... – mruknęła J.
-Dziewczyny, Amy tu idzie... – powiedziała cicho Amanda.
-A ta tu czego? – warknęła Sel.
-Hej, cudaki! Jak tam? Pewnie wam smutno bez Rose. Swoją drogą dziwię się, że ona się z wami zadawała. Ona jest normalna... Ale przecież my pewnie trochę inaczej rozumiemy normalność... Prawda, satanistko? – popatrzyła z politowaniem na Selene.
-Pewnie tak, Barbie. Czemu nie zmieniłaś sobie imienia? Jest takie...pospolite... – zakpiła Sel.
-Nic ci do mojego imienia. – syknęła Amy, a mocno umalowane na błękitno oczy zmniejszyły jej się dwukrotnie.
-Panie, przyjdź do tej dziewczyny w nocy i poderżnij jej gardło... – wymamrotała dziewczyna, składając ręce tak, że wyglądało to, jakby się modliła.
-Nie przestraszysz mnie tym... – powiedziała Amy, ale Jackie dostrzegła w jej oczach strach.
-A teraz, na dowód dla niewiernej, spraw...Żeby Rose coś wybuchło w twarz... – dokończyła cicho Selene. W tym momencie na sali rozległ się okropny wrzask i wszyscy popatrzyli po pomieszczeniu w poszukiwaniu jego źródła. A źródłem był stolik „śmietanki”. Rose wrzeszczała jak oszalała, a pomiędzy jednym a drugim wrzaskiem oddychała ciężko. Makijaż powoli spływał jej po twarzy razem z wodą. Cała stołówka ryknęła śmiechem. Amy popatrzyła z przerażeniem na Selene.
-Widzisz? Trzymaj się lepiej z daleka od nas, bo poproszę o coś gorszego... – wyszeptała jej w twarz, wstając i udając się do wyjścia. Amy stała cały czas jak otępiała. Jackie i Amanda wybiegły za Selene.
-Ej, Sel!! – krzyknęła Jackie, a dziewczyna odwróciła się. – Ja...zaczynam się ciebie bać... – Selene wybuchnęła śmiechem. Nie mogła przestać i aż złapała się za brzuch.
-Ej, przestań! To na serio wyglądało przerażająco... – skarciła ją Amanda.
-Dajcie spokój! – powiedziała Sel między jednym a drugim wybuchem rechotu. – Przecież... ta idiotka, Rose, potrząsała puszką z wodą mineralną. Przylookałam to i powiedziałam, bo to było to przewidzenia, że ta puszka jej wybuchnie. A teraz pewnie wszystkie te zdziry pomyślą, że naprawdę jestem satanistką! – rechotała w dalszym ciągu. Jackie i Amanda nadal nie mogły uwierzyć w to, co słyszały. – Teraz, mam nadzieję, zostawią nas na jakiś czas. Bo o to w tym całym przedstawieniu chodziło... – w końcu uspokoiła się i poważnie powiedziała – Normalnie nie igram z takimi siłami, ale to była niezła frajda.
-Jesteś przerażająca... – wymamrotała J., ale po chwili też zaczęła się śmiać.
-Ja was do końca życia nie zrozumiem... – powiedziała Amanda i poleciała do swojej szafki.
-Swoją drogą... Ty to od dawna kręcisz z Sebem? – spytała Jackie.
-Od wczoraj. – odpowiedziała zdawkowo Selene.
-No, to szybko zaczęliście. – J. otworzyła swoją szafkę, a Selene oparła się o sąsiednią.
-Za to ty i ten twój koleś będziecie czekać do ślubu chyba... – powiedziała Sel, zerkając na Jackie z czymś w rodzaju politowania. Jackie zakaszlała. –Coś ci utkwiło w gardle?
-Nie, tylko że ja... – zaczęła powoli Jackie, chowając się jak najbardziej w głąb szafki, aby ukryć rumieniec. No oczywiście! Nic nie powiedziała Selene o tamtym wieczorze.
-Utkniesz w tej szafce. – mruknęła Sel i pogrzebała w swojej torbie. Po chwili wyciągnęła z niej czerwoną szminkę i zaczęła malować usta, przeglądając się w małym lusterku. – I tak wiem, żeś się zburaczyła.
-Jesteś potworem, Sel. – powiedziała Jackie, wyciągając z szafki książki i zatrzaskując drzwiczki.
-Wiem i dlatego opowiesz mi wszystko ze szczegółami. – powiedziała kumpelka, gdy już szły korytarzem do sali od algebry.
-Nie mam zamiaru! Zresztą, co tu opowiadać... – wymamrotała Jackie, poprawiając w zakłopotaniu włosy.
-No jasne. – powiedziała Selene, przewracając oczami. – Ty to zawsze musisz być taka? Nigdy nic nie powiesz, tylko ścibolisz w tym swoim „sekretnym zeszycie”.
-Ej! Wara od mojego zeszytu! – wkurzyła się Jackie.
-Właściwie...co ty tam spisujesz? – spytała Selene.
-Takie tam...pierdółki... – mruknęła Jackie, poprawiając włosy już nie z zakłopotanie. Z drugiej strony korytarza szedł Pierre.
-O wilku mowa... – szepnęła cicho Selene i popatrzyła na J. wymownie. Jackie uśmiechnęła się nieśmiało i lekko spuściła głowę.
-Hey, księżniczko! – powiał ją Pierre, całując w usta.
-Cześć. To jest... – zaczęła J.
-Selene, wiem. Seb mi mówił. – skończył za nią chłopak. Selene uśmiechnęła się dumnie.
-Nadal masz ten szlaban?
-Uhm...
-No, trudno, w takim razie poza szkołą widzimy się w czwartek?
-Jasne.
-To pa! – pomachał jej i poszedł dalej korytarzem.
-A ty mówiłaś, że nie ma o czym opowiadać... – powiedziała Selene, patrząc z wyrzutem na Jackie.
Wtorek i środa minęły szybko, ale dla zakochanych czas do kolejnego spotkania przecież zawsze ciągnie się w nieskończoność. Jackie przez te dwa dni miała ochotę zwiać ze szlabanu, wybiec przed szkołę, spotkać tam Pierre’a i pójść z nim gdzieś. To, gdzie by poszli, nie było ważne. Marzyła, aby znowu móc się do niego przytulić, pocałować tak inaczej niż w szkole na powitanie, gdzie wszyscy patrzą, poczuć jego cudowny zapach i pogadać z nim. Związek Selene i Seba rozwijał się w jakimś, jak dla niej, przyspieszonym tempie. W czwartek, podczas lunchu, Selene z wypiekami na twarzy zakomunikowała im:
-Oficjalnie zostałam wczoraj kobietą. – i uśmiechnęła się. Amanda zatrzymała się w połowie odgryzania kawałka pizzy, a Jackie zakrztusiła się wodą i zapytała chrapliwym głosem:
-Czy tym szczęśliwcem, który otrzymał twoją względną niewinność jest mój kuzyn?
-Owszem. I wcale nie względną, moja droga. Byłam przed tym dziewicą. – powiedziała, kładą nacisk na słowo „byłam”. Amanda nadal była w totalnym szoku.
-Boże, matka by mnie zabiła, gdyby się dowiedziała, że zrobiłam „to” kiedy miałam 16 lat. – powiedziała w końcu cicho.
-Ja mam 17. A poza tym, nie mam zamiaru tego komunikować całemu światu. Mówię wam, bo w 9 klasie umówiłyśmy się, że sobie powiemy, kiedy „to” się zdarzy, no nie? – powiedziała Sel, jakby mówiła o pogodzie.
-On to zawsze w tych sprawach chciał być do przodu z nowinkami... – powiedziała Jackie, patrząc z ukosa na Seba, który, z podobnym do swojej dziewczyny uśmiechem, siedział przy swoim stoliku.
-Co masz na myśli? – spytała podejrzliwie Selene.
-Raz, jak miał 14 lat przyłapali go z taką jedną panną w piwnicy. Ciotka była wściekła. – zaśmiała się na wspomnienie kary, jaką Seb otrzymał.
-14 lat?! – wyszeptała Amanda. – O rany...
-Ależ wy jesteście pruderyjne... – Sel wywróciła oczy do nieba.
-Ja tam nic nie mam, tylko wiesz... Zaskoczyłaś nas. W końcu znasz go od...poniedziałku? – powiedziała Jackie. – A dziś jest czwartek, czyli znasz go jakieś 3 dni...
-Jeśli jest coś takiego jak miłość, połączona z wzajemnym przyciąganiem, to nie ma co się zastanawiać, ile kogoś znasz. – powiedziała stanowczo Selene.
-Super, a teraz uważajcie, bo ktoś tu idzie... – wyszeptała Amanda, patrząc na kogoś za J.
-Hej, dziewczyny! – Jackie odwróciła się i zobaczyła Chucka.
-Hej! – powiedziały jednocześnie dziewczyny.
-Z tobą się widzę po lekcjach... – powiedział do Jackie i uśmiechnął się – Amanda, możemy pogadać?
-Yyy... To my już pójdziemy... – powiedziała Jackie, ciągnąc za ramię Sel, która za nic nie chciała stracić tej rozmowy.
-Ale... – zaczęła dziewczyna.
-Chodź! – powiedziała uparcie J., prawie że siłą wyprowadzając ją z pomieszczenia. – Daj innym możliwość przeżycia tego, co ty przeżyłaś... – powiedziała cicho, kiedy wyszły z lunchu.
-Co teraz? Mamy 20 minut siedzieć i się nudzić? – naburmuszyła się Selene.
-Żartujesz?! Idziemy przed szkołę... – powiedziała Jackie, otwierając drzwi główne. – Musisz mi wszystko opowiedzieć!
-Ze szczegółami? – spytała dziewczyna, siadając na murku, na którym umieszczony był wielki lew, symbol szkoły.
-No, może nie ze wszystkimi... – powiedziała Jackie, siadając obok niej. – No, ogólnie... Jak było?
-Tak na poważnie to ci powiem, że to, co sobie o seksie wyobrażałyśmy, to jest gówno prawda. To jest coś zupełnie innego, niż myślałyśmy... – przymknęła oczy i uśmiechnęła się tajemniczo. – Tego się nie da tak po prostu opisać. To trzeba przeżyć... – ciągnęła dalej dziewczyna rozmarzonym tonem.
-Mówisz jak stuletnie kur... –zaśmiała się J., ale nie skończyła, bo coś innego przykuło jej zainteresowanie. Na szkole, tuż przy drzwiach wisiał plik ogłoszeń. Selene nadal coś tam gadała, ale Jackie już nawet na nią nie patrzyła. Powoli podniosła się z murka i podeszła do reklamówek.
„Masz zespół? Umiesz śpiewać albo grasz na czymś? Przyjdź do Simple Cafe i pokaż, co potrafisz!” mówił nagłówek. Dziewczyna zerwała jedno ogłoszenie i z powrotem usiadła obok Sel.
-Słuchałaś mnie w ogóle? – zapytała ze złością Selene.
-Tylko na początku... – powiedziała cicho Jackie i zaczęła czytać ulotkę.
-Co tam masz, hę? – Sel przysunęła się bliżej niej i także zaczęła czytać. – Czy ty myślisz o...
-Tak, o chłopakach. Muszą tam iść! – powiedziała J., patrząc na kumpelę szeroko otwartymi oczami.
-Za tydzień... – przeczytała Sel. – Chodź, powiemy im! – podniosła się i spojrzała na Jackie wyczekująco.
-Powiemy im dziś na próbie. – powiedziała cicho.
-Ja nie idę. Mam urodziny mamy... – powiedziała z niezadowoleniem Selene.
-No, to powiem im sama... – złożyła kartkę i wsadziła ją sobie w tylną kieszeń spodni.
-Dziewczyny!! – Amadna wyleciała z drzwi głównych. – Mam randkę, kapujecie?! Randkę!! Ja!! – krzyczała ciągle, podskakując.
-I co w tym takiego niezwykłego? – zaśmiała się Jackie. – W końcu jesteś dziewczyną i...
-No tak, ale zrozum... JA mam randkę. KTOŚ mnie na nią zaprosił. – piszczała z zachwytu.
-Przecież to tylko Ch... Au! – zaczęła Selene, ale J. kopnęła ją w kostkę.
-Super, Am. To kiedy ta randka? – spytała Jackie.
-Jutro o 19. – powiedziała triumfalnie Amanda.
-No to pewnie urwiesz się z ostatnich lekcji i będziesz się picować, co? – Selene dźgnęła ją w bok. Amanda spiekła buraka i spuściła wzrok. – Ale wiesz... Z drugiej strony to towar wtórny po tej zdzirze, Rose... – Jackie zmroziła ją spojrzeniem.
-Dobra, ja lecę! – powiedziała Am i poszła na swoje zajęcia.
-Nie psuj jej radochy. – szepnęła do Sel Jackie.
-Ale taka jest prawda! – powiedziała wzburzonym głosem dziewczyna.
-Ale zobacz... Gdyby ją zaprosił stary, wyleniały orangutan, to też by się cieszyła. A ją zaprosił chłopak, któremu podobała się Rose i, nie bójmy się tego powiedzieć, ona była ładna. – wytłumaczyła Jackie.
-Ale nie najładniejsza. – mruknęła Selene.
-Nie, oczywiście, to ty zawsze byłaś „ta wyjątkowa”. – obydwie parsknęły śmiechem. – Ale Am zawsze czuła się trochę jak taki ogon. Pamiętasz, jak ją poznałyśmy?
-No, pamiętam... Było mi jej cholernie szkoda... – powiedziała Selene.
-No i właśnie dlatego naplułaś na tę cizię wodą.
-A ty rozdarłaś jej bluzę. – dodała Sel.
-Ekhm... – zakaszlała Jackie.
-Chyba mi nie powiesz, że się tego wstydzisz?! – spojrzała na nią z rozbawieniem Selene – To było super! Dokopałyśmy chear-pańciom!! I to z innej szkoły!
-Wiem... Co teraz właściwie mamy? – spytała Jackie, żeby zakończyć temat.
-Muzykę.
-No, nareszcie! – ucieszyła się J.
-Jackie, wiesz... Nie to, że mamy gdzieś twoje zdanie o nas, ale nie pójdziemy na to... – powiedział Sebastien, przyglądając się ulotce po raz setny.
-No ale dlaczego?! – zawyła z rozpaczy, nad głupotą i upartością kuzyna, Jackie.
-Bo to nie mam sensu...
-A ja myślę, że ma! Ile możemy robić próby w tej twojej piwnicy?! Trzeba się w końcu gdzieś wybić! – powiedział David, zabierając mu kartkę z ręki.
-Nie uwierzycie, ale się z nim zgadzam. – dodał Pierre, zerkając Dave’owi przez ramię.
-Bo to jest świetny pomysł, dlatego ja też się zgadzam! – powiedział Jeff, zostawiając gitarę.
-Czy tylko ja jestem przeciw? – zapytał żałośnie Seb, patrząc błagalnie na Chucka.
-Na mnie nie licz... – powiedział Chuck i schował się za bębnami.
-To gdzie mamy iść się zgłosić? – zapytał Pierre.
-Nigdzie. – powiedziała J.
-Jak to?! – zapytali chórem.
-Już nigdzie. Zgłosiłam was dziś po szkole. Powiedziałam, że na razie nie macie nazwy i sami przyjdziecie ją podać. – powiedziała, stukając paznokciami, które teraz były czarno-białe, w wzmacniacz.
-Jesteś cudowna! – powiedział Pierre i wziął dziewczynę na ręce. Zaśmiała się głośno, a kiedy już miał ją pocałować, Seb powiedział:
-Dosyć tego migdalenia! Pierre, łap za sprzęt!
-Matko Boska, jak ty się obściskujesz z tą swoją Selene, to my nic nie mówimy, prawda chłopaki? – zapytał reszty, stawiając Jackie na ziemi. Reszta ochoczo pokiwała głowami.
Po próbie Chuck i Jeff poszli do domu, a David i Sebastien mieli uporządkować sprzęt i jeszcze o czymś pogadać. Pierre i Jackie poszli do jej pokoju. Chłopak położył się na łóżku, a ona obok niego, kładąc mu głowę na ramieniu.
-Selene mówiła wam o niej i o Sebie? – spytał, bawiąc się jej włosami.
-Powiedziała. Amandę wcięło...
-A ciebie? – Jackie podniosła się na łokciu i popatrzyła na niego uważnie.
-Wiesz, szczerze, to dla mnie to wszystko u nich dzieje się za szybko. Znali się ledwo 3 dni, a już poszli do łóżka... – powiedziała poważnie.
-Może oni chcą zacząć od końca, co? – zapytał i uśmiechnął się. Jackie z powrotem położyła mu głowę na barku.
-Tęskniłam za tobą... – wyszeptała.
-Widzimy się przecież codziennie w szkole! – roześmiał się.
-Ale... To nie to samo... – powiedziała, patrząc mu w oczy.
-Jackie, muszę cię o coś zapytać. – powiedział stanowczo.
-No słucham.
-Czy...uważasz, że mamy szansę w tym...no wiesz, przesłuchaniu? – zapytał o to tak, jakby chciał spytać o coś innego. J. nie zwróciła na to uwagi.
-No jasne, że tak! Jesteście świetni, a jest niewiele takich kapel, jak wy. – powiedziała z entuzjazmem.
-Pójdziesz nas obejrzeć?
-Pewnie! Miałabym to przegapić?! Aha, ten właściciel powiedział, że będzie tam jakiś koleś z wytwórni płytowej...
-Poważnie?! – zerwał się z łóżka.
-No, tak... Pierre, gdzie idziesz?! – krzyknęła, ale on już zbiegał na dół.
-Chłopaki! Na tym czymś ma być koleś z wytwórni!! Kapujecie?!
-Nie drzyj się tak. Jeszcze słyszymy. – zaśmiał się David.
-Tia... Stare prześcieradło... – zachichotał Seb.
-No to chyba dobrze, że będzie ktoś z wytwórni. – dodał David.
-To ZAJEBIŚCIE, a nie dobrze!! To może być nasza szansa! – mówił dalej z przejęciem Pierre.
-Dobra, ja spadam. – powiedział Dave, biorąc bas.
-Jak tam mamusia? – zakpił Seb.
-Jak na razie nie mam szlabanu. – wyszczerzył się chłopak.
-Czekaj, odprowadzę cię, mamy coś do obgadania... – powiedział Seb i wyszli z domu.
-No, to zostaliśmy sami... – powiedział Pierre, obejmując ją w talii.
-I co będziemy robić? – spytała, zarzucając mu ręce na szyję.
-Chyba mam pewien pomysł... – wyszeptał, po raz drugi tego wieczoru biorąc ją na ręce i kładąc ją na kanapie. Potem ściągnął koszulkę, a ona mogła podziwiać jego umięśniony brzuch. Położył się obok i zaczęli się całować. Błądził delikatnie po jej brzuchu i plecach. W końcu całkiem wsadził rękę pod jej bluzkę, a kiedy spróbował rozpiąć jej stanik, odsunęła się od niego i powiedziała:
-Jeszcze nie teraz...
-Zajarzyłem. – powiedział i podniósł się z kanapy.
-Ej, jesteś na mnie zły? – spytała, gdy zaczął wkładać koszulkę.
-Nie... W końcu masz dopiero 16 lat. – dodał po chwili.
-Zrozum, to dla mnie za wcześnie... – zaczęła się tłumaczyć, chociaż sama nie wiedziała, czemu.
-Wiesz, zawsze mogę sobie znaleźć taką dziewczynę, jak Selene...- powiedział, a Jackie poczuła, że w oczach zbierają się jej łzy. Usiadła na sofie i zakryła twarz dłońmi. Przyklęknął przy niej i powiedział cicho –Ej, przepraszam... Nie wiem, czemu to powiedziałem... – zdjął jej dłonie z twarzy i ujął jej podbródek na palcach. Po policzkach spływały jej łzy. – No, proszę cię, nie płacz... – powiedział, wycierając jej mokre kropelki dłonią i całując w usta. – Lepiej? – spytał, a ona tylko pokiwała głową. – Pójdę już... – powiedział i wstał.
-Pierre? – wychlipała.
-No co, słoneczko? – zapytał i z powrotem przyklęknął.
-Kocham cię... – powiedziała cicho.
-Ja ciebie też... – powiedział i wyszedł. Jackie nie wiedziała, ile czasu spędziła w salonie, gapiąc się w ścianę. Usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Szybko wytarła mokre ślady i zaczęła wchodzić po schodach.
-Pierre już poszedł? – krzyknął Seb, wchodząc do salonu.
-Tak... – powiedziała, ale jej głos dziwnie zadrgał.
-Jackie? Coś się stało? – zapytał, podchodząc do niej.
-Nie, nic... Coś mi wpadło do oka... – powiedziała cicho.
-Chyba ktoś ci wpadł... – powiedział Seb, podnosząc jej twarz do siebie . – Coś ci powiedział? – zapytał, patrząc na nią z troską.
-Dlaczego ty wszystko musisz tak szybko zaczynać?! – krzyknęła Jackie, znowu wybuchając płaczem.
-No, już... Spokojnie... – powiedział, przytulając ją do siebie. Łzy ciekły jej po twarzy, a ona nawet do końca nie wiedziała, czemu płacze.
-Czy życie nastolatki nie jest wystarczająco ciężkie bez facetów? – powiedziała ze złością, pomiędzy jednym a drugim szlochem.
-Pewnie, że jest. Ale bez nich byłoby nudne. – powiedział spokojnie Seb i odsunął ją od siebie trochę. – Wyglądasz odrażająco. – powiedział w końcu.
-To naprawdę urocze mieć takie wsparcie w rodzinie... – powiedziała Jackie, mimo wszystko się uśmiechając.
-Idź zadzwonić do Sel. Ona ci pomoże i w ogóle, pogadacie sobie o tych babskich sprawach...
-Niech ci będzie... – powiedziała i poszła do swojego pokoju. Złapała za słuchawkę, ale po chwili ją odłożyła. – Selene nie teraz mi pomoże... Jeszcze nie teraz... – powiedziała, uśmiechając się przebiegle.
-Selene, musisz iść! – powiedziała stanowczo Jackie.
-Ale po co? – spytała dziewczyna z rezygnacją.
-Bo twój chłopak gra w tej kapeli i musisz go wspierać podczas występu! – Jackie rzuciła książki na blat ławki i usiadła na krześle.
-Właściwie... to jak oni się nazywają? – spytała nieoczekiwanie Amanda.
-Nie mam pojęcia... Zresztą oni pewnie też. Kończąc, Sel. Masz jedno popołudnie na decyzję czy idziesz, czy nie. – rzuciła krótko J.
-A mam wybór? – spytała Selene, kładąc głowę na ławkę.
-Nie, i zapamiętaj...
-Spokój! – głos sorki przeciął atmosferę pełną radosnego wrzasku i rozbawienia. – Sprawdziłam wasze żałosne klasówki... – Pumpkin rzuciła plikiem kartek o biurko – Są ludzie, którzy zupełnie negatywnie mnie zaskoczyli... – chwyciła pierwszą pracę. – Long, powiedź mi, czemu zrobiłaś tak głupie błędy, hę? – zatrzymała się nad Amandą, która nawet jej nie słuchała, bo gapiła się w okno. Jackie kopnęła ją w kostkę.
-Co? – syknęła Amanda, ale zaraz potem popatrzyła na nauczycielkę przerażonym wzrokiem.
-Pytałam, czemu zrobiłaś na kartkówce takie oczywiste zadania źle. W klasie robiłaś je poprawnie.
-Ja... Ja nie wiem... – wymamrotała Am.
-Może to przez tego chłopaka, z którym widziałam cię w piątek, co? – zapytała Pumpkin z nutą ironii w głosie. Amanda uparcie patrzyła w ławkę, a jej policzki, wystające lekko zza blond włosów, zrobiły się purpurowe. Cała klasa patrzyła na nią ze zdziwieniem. – Mówię o tym z ostatniej klasy... Jak mu tam... – zaczęła ją pogrążać nauczycielka. Policzki dziewczyny zrobiły się jeszcze bardziej czerwone, o ile było to możliwe.
-Była u mnie. Pewnie dlatego wszystko wyleciało jej z głowy. Zna pani moje ograniczenie. – wypaliła Jackie. Belferka odwróciła się w jej stronę.
-Tak, to możliwe... – powiedziała powoli. – Nawet z najlepszej uczennicy możesz zrobić idiotkę... C, Long. – rzuciła jej kartkę i wróciła do biurka. – Są także prace, które w ogóle mnie nie zaskoczyły... – podała Selene jej pracę. – C, Dayton. A są takie, które zaskoczyły mnie pozytywnie... – położyła przed Jackie jej kartkę z wielkim „B” na górze. – Musiałaś chyba wyssać z Long całą jej wiedzę, Sims. – Amanda i Selene zaklaskały bezgłośnie. Jackie wciąż wpatrywała się w swoją klasówkę. Nie mogła uwierzyć, że dostała coś innego niż D.
Po wszystkich lekcjach z radością opuściła szkolne mury i wróciła z Sebem, Jeffem i Chuckiem do domu.
-Spotykamy się o 4:30! – krzyknął do chłopaków Sebastien i weszli do domu. – Rozumiem, że idziesz z nami? – spytał Jackie.
-No pewnie, że tak. Przecież obiecałam.
-A Selene? – spytał nieśmiało.
-Zadzwonię do niej za pół godziny i ci powiem. A jak nie pójdzie po dobroci, to się ją weźmie siłą! – zapowiedziała Jackie. – A teraz wybaczysz, muszę się zdecydować, w co mam się ubrać... – szybkimi krokami weszła po schodach i już była w pokoju. Otworzyła drzwi szafy, oblepione wycinkami i zdjęciami jej ulubionych zespołów i weszła do obszernej szafy. Zaczęła przerzucać liczne bluzki, bluzy, spódnice, spodnie i sukienki.
-Wszystko to takie...mało cooltowe... – mruknęła z niezadowoleniem i zaczęła przykładać do siebie ciemne, klasyczne Levisy. Po jakiejś pół godzinie, kiedy zaczęła w końcu wkładać owe Levisy do czerwonej koszulki, zadzwonił dzwonek.
-Jack, otwórz! – wrzasnął z łazienki Sebastien.
-Kurde, zawsze się musisz upiękniać?! W gaciach jestem!! – krzyknęła wkurzona, zlatując po schodach w majtkach i koszulce. – Selene, mogłabyś chociaż dzwonić, o której przyjdziesz!... – otworzyła szeroko drzwi pewna, że to Sel.
-Masz seksowną bieliznę, Jackie... – dziewczyna wydała z siebie dziki pisk i jednym susem znalazła się za kanapą.
-David, Boże! Myślałam, że to Selene... – wyjąkała, a zza mebla było widać tylko jej oczy i kawałek potarganych, brązowych włosów.
-Domyśliłem się... Czekaj, zamknę oczy, a ty wrócisz do pokoju, okay? – spytał chłopak, zakrywając sobie twarz rękami.
-Tylko nie podglądaj! – krzyknęła i błyskawicznie znalazła się na górze. – Możesz otworzyć! – rzuciła i szybko zamknęła za sobą drzwi od pokoju. W tempie godnym mistrzyni świata założyła na siebie spodnie i, ciągle jeszcze z rumieńcem na twarzy, zeszła na dół. – Sorka za ten kabaret... – powiedziała cicho, starając się nie patrzeć na Dave’a.
-Ej, jak jesteś moją siostrą, to chyba nie ma w tym nic niezwykłego, że cię czasem zobaczę w bieliźnie... – zażartował chłopak, podnosząc jej twarz palcem. – Spoko, mam starszą siostrę oprócz ciebie. – Jackie uśmiechnęła się lekko i poczuła, że rumieniec schodzi jej z twarzy. Rozległ się kolejny dzwonek.
-Podjęłam decyzję: idę! – zakomunikowała Selene, wchodząc bez zapowiedzi do salonu. – No proszę... Ja cię ostrzegałam, a tutaj to ciebie trzeba pilnować... – powiedziała z przekąsem.
-Ekhm... Selene, to jest David... – powiedziała Jackie, modląc cię jednocześnie, żeby Sel nie zrobiła czegoś głupiego. Przywitali się, a potem dziewczyna powiedziała:
-Gdzie mój man?
-Robi się na bóstwo... – mruknęła Jackie.
-A wcale, że nie! – krzyknął Seb, schodząc na dół. Pocałował Sel i kiedy Jackie na nich spojrzała, pojęła, jak bardzo się różnią. Popatrzyła na Davida i odniosła wrażenie, że on myśli to samo. – Kurde, gdzie oni... – dzwonek przy drzwiach.
-Hello! Nie spóźniliśmy się, no nie?! – do pokoju wparowali Jeff i Chuck.
-Gdzie ten piekielny?!... – wydarł się zdenerwowany Seb.
-Żeby dobrze dziś wypaść, muszę zjeść coś smacznego... Żądam pierniczków!! – powiedział Pierre, wchodząc, jak zresztą większość towarzystwa, bez pukania.
-Chyba już znalazłam ciasteczkowego potworka... – powiedziała kobieta, wchodząc do pokoju.
-Yyy... Cześć, ciociu! – powiedziała Jackie i wyszczerzyła zęby.
-Hej, mamo! – dodał Seb i zrobił to samo co kuzynka.
-Dzień dobry, psze pani. A czy ciasteczkowy potwór może dostać jeszcze jedno ciastko? – zapytała Pierre i także się wyszczerzył.
-No, niech będzie... – powiedziała z uśmiechem Elizabeth. Pierre podreptał za nią do kuchni, po drodze całując Jackie. Za chwilę wrócili z kuchni, Pierre oczywiście z ciachem w zębach.
-No, dzieciaki... Yyy, to jest młodzież! Bawcie się dobrze! – powiedziała ciocia i wskazała palcem na Seba. – A ty bądź grzeczny, młody człowieku!
-Ciociu, będziemy lecieć! – powiedziała Jackie, ciagnąc za sobą Pierre’a i Davida. Reszta skręcała się ze śmiechu. Kiedy Elizabeth zamknęła drzwi, Sebastien powiedział: „Nie będę!” i wszyscy zaczęli się rechotać.
-No, chłopaki! Dziś wasz wielki dzień! – zaczęła poważnie Jackie. Każdy z chłopaków niósł swój instrument, z wyjątkiem oczywiście Chucka, który perkusję miał już mieć na miejscu. – Wiecie chociaż, co gracie?
-No jasne! – powiedział Pierre, obejmując ją ramieniem. – Ale nie powiemy. Będziesz miała niespodziankę...
-Już się nie mogę doczekać... – wyszeptała Jackie.
W końcu dotarli do klubu. W środku było pełno ludzi.
-Posprawdzajcie, czy nie mają pomidorów, bo może być problem... – powiedział cicho Jeff i wszyscy zdusili chichot. Chłopaki poszli do właściciela całego bałaganu.
-No dobra, chłopaki. Ale... jak wy się nazywacie? – zapytał facet.
-Yy... No ten, tego... – zaczął Seb.
-Boże, przecież to takie proste!! – nie wytrzymała Jackie. – Wymyślcie cokolwiek!! Na przykład: Totalne Bezmózgi! – wszyscy, łącznie z „kierownikiem”, zaczęli się śmiać.
-Czekaj... Proste, powiedziałaś... – powiedział powoli Pierre.
-No proste! A co? Chyba nie „bardzo skomplikowane”. – odpowiedziała Jackie.
-„Simple Plan”. – powiedział chłopak, a reszta popatrzyła na niego jak na debila.
-I mówią, że to ja jestem kosmitą... – mruknął David. – Ale wiesz co? To niezłe jest! Niech pan napisze „Simple Plan”...
Musieli występować jako ostatni, jako że zgłosili się najpóźniej. Zespoły przed nimi prawie uśpiły publikę, więc Jeff miał zupełną rację mówiąc, że jeśli mieliby pomidory, to byłoby gorzej. Nareszcie weszli na scenę. Selene i Jackie usiadły niedaleko sceny i czekały, aż zacznie się występ. Ktoś zaczął się do nich przepychać.
-Zdążyłam? – wydyszała Amanda, siadając na krzesełku obok Jackie.
-A w ogóle miałaś przyjść? – spytała Sel, patrząc na scenę, na którą właśnie wyszli „prości” chłopcy.
-No przestań! W końcu Chuck gra, nie? – powiedziała Am z oburzeniem.
-I co z tego?
-No... W końcu jest moim chłopakiem... – powiedziała cicho Amanda.
-CO?! – krzyknęły jednocześnie dziewczyny.
-To... – odpowiedziała i znowu zaczęła się rumienić.
-Dobra, cicho. Zaczyna się... – warknęła Jackie, wpatrując się w scenę. Zaczęli grac pierwsze nuty i J. od razu wiedziała, że dobrze wybrali. Słyszała tą piosenkę, kiedy pierwszy raz była na próbie. Krótko mówiąc, rozruszali publikę. Kiedy skończyli grać, na sali podniósł się wrzask. Ludzie skakali, krzyczeli i bili brawo jednocześnie. Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie porozumiewawczo i ruszyły przez tłum za kulisy. Kiedy w końcu dostały się tam, zobaczyły chłopaków, gadających z jakimś facetem. Wszyscy byli uśmiechnięci, jakby spotkała ich największa radość ich życia.
-Zdzwonimy się! I nie myślcie, że was tak łatwo zapomnę! – powiedział facet i ścisnął rękę każdemu z nich i odszedł.
-Co to za koleś? – spytała Selene, przytulając się do Seba.
-Gość z wytwórni. Zaproponował nam nagranie dema. – powiedział Pierre.
-To super!! – krzyknęła Jackie, rzucając mu się na szyję.
-Podobała ci się piosenka? – spytał.
-No pewnie, ale dlaczego akurat ta?
-Bo wtedy, kiedy ją graliśmy cię poznałem i wiedziałem, że przyniesie nam szczęście... – powiedział cicho, całując ją w policzek.
-Chłopaki, z tego, co widzę, to raczej wygraliście. – powiedział kierownik klubu. – Ale w woli ścisłości, idę zrobić głosowanie... – wyszedł za czerwoną zasłonę i usłyszeli jego głos – No dobra, ludzie! A teraz, kto jest za... – czytał kolejno nazwiska wcześniejszych wykonawców, ale miały one mały odzew wśród publiczności. Kiedy doszedł do chłopaków, na sali podniósł się wrzask i wszystko było wiadomo: wygrali...
-No to zapraszam zwycięzców na scenę! – krzyknął właściciel i chłopaki weszli na scenę. Oczywiście ich wejściu towarzyszyły krzyki i piski.
-Chodźcie, spadamy stąd i idziemy na salę... – powiedziała Selene i zaczęła kierować się ku wejściu zza kulis. Chłopcy zagrali jeszcze dwa kawałki i właściciel zapowiedział imprezę.
-Zostajemy, no nie?! – spytał Jeff, już zaczynając tańczyć.
-Chyba nie musimy odpowiadać... – powiedział Seb i pociągnął Selene gdzieś w salę. Bawili się zajebiście. Jackie i Amanda skakały w rytm muzyki, ale po jakimś czasie zauważyły, że nie ma koło nich chłopaków. J. pociągnęła kumpelkę za rękę i wypuściły się na poszukiwania. Po drodze znalazły trzy chearleaderki, które tylko pokazały je sobie palcami i zrobiły przerażone miny. Oprócz tego odszukały Jeffa, który siedział w kącie sali z jakimiś dwoma panienkami i opowiadał im o czymś pomiędzy, ich wybuchami śmiechu.
-Jeff, gdzie są Pierre i Chuck? – wrzasnęła do niego Jackie, przekrzykując muzykę.
-Nie mam pojęcia! Mam za to ciekawsze towarzystwo, nie uważacie? – powiedział jakimś nieswoim głosem i przytulił do siebie obie dziewczyny, co wzbudziło u nich kolejny wybuch śmiechu. Dopiero teraz zauważyły puste butelki po piwach.
-Zajebiście... – mruknęła Jackie i ruszyła dalej w salę. Kiedy pruła przez tłum, ktoś złapał ją za rękę. –Czego? – odwróciła z niezadowoleniem głowę.
-Jeśli szukacie chłopaków, to są tam... – wskazał David na kąt sali.
-Dzięki, bro! – uśmiechnęła się do niego i w tym momencie jakaś panna uwiesiła mu się na szyi, śmiejąc się dziko.
-Jess, daj spokój... – powiedział do niej, śmiejąc się. J. uniosła brwi i spojrzała na dziewczynę z politowaniem. Panna była mocno wstawiona i najwyraźniej tak samo napalona, bo bez żadnego uprzedzenia pocałowała Dave’a prosto w usta.
-Chodź, nie traćmy czasu... – mruknęła Jackie do Am, które właśnie cała zdyszana stanęła obok niej.
-Ej, to ty z nas dwóch jesteś lepsza, a lepsi powinni się dostosować do gorszych! – wydyszała Amanda, ledwo nadążając za J., która już pruła przez salę.
-Nie marudź, tylko się rozpychaj łokciami! – syknęła Jackie, ale zwolniła trochę tempo. Cały czas miała w myślach obraz tej dziewczyny i Davida, i sama nie wiedziała, czemu coś kuło ją z tego powodu w serce.
-To nie moja wina, że to ty grasz w kosza w drużynie szkolnej, a ja nie! – pisnęła Amanda.
-Dobra, daruj sobie, już prawie jesteśmy... – powiedziała Jackie, kładąc ręce na biodrach i rozglądając się za chłopakami. Siedzieli przy stoliku w samym rogu sali, na narożnej kanapie i gadali o czymś z ożywieniem. – A wy się nie bawicie? –spytała, siadając obok swojego chłopaka.
-Nie, taki tłum nam nie bardzo leży, chyba że stoimy na scenie. – powiedział pogodnie Chuck i uśmiechnął się, kiedy Am, zdyszana, ale szczęśliwa, usiadła obok niego. – Widziałyście gdzieś Seba i Selene? – spytał. Pokręciły przecząco głowami. Jackie popatrzyła na stolik. Na tym też stały puste butelki, ale na pewno nie w takiej ilości jak u Jeffa.
-David też gdzieś zaginął... – mruknął Pierre.
-Spotkałyśmy go z jakąś dziewczyną... – powiedziała cicho Amanda.
-Założę się, że z tą samą, która przyssała się do niego pod sceną. – powiedział Chuck, patrząc na kumpla.
-Taa... Jak jej tam było? Jessica?! – starał się sobie przypomnieć Pierre.
-Nieważne... – rzucił Chuck, biorąc butelkę. – Chcecie coś do picia? – zreflektował się po chwili, patrząc na dziewczyny.
-Macie tu tylko puste butelki? – spytała Jackie, rozglądając się po stoliku.
-Nie, masz. – Pierre dał jej butelkę.
-Am, chcesz? – dziewczyna pokręciła przecząco głową.
– Amanda, przestań się zachowywać, jakbyś pierwszy raz w życiu widziała procenty! – zaśmiała się Jackie.
-Wiecie co? Ja sobie chyba już pójdę... – powiedziała cicho Am i wstała z kanapy, poprawiając spódnicę.
-Chodź, odprowadzę cię... – Chuck odstawił butelkę i wziął ją za rękę. Zaraz potem stracili ich z oczu. J. powoli sączyła piwo, opierając głowę na barku Pierre’a.
-Nudno tu trochę, nie? – powiedziała cicho, patrząc na tłum.
-Ale tylko troszeczkę... – uśmiechnął się chłopak.
-Chodź, pójdziemy do mnie... – rzuciła, odstawiając butelkę i wstając. Zaczęła iść w kierunku wyjścia. Chłopak objął ją ramieniem i jakoś przebili się do drzwi. Wyszli na ulicę. Był chłodny, październikowy wieczór. Wiatr delikatnie rozwiewał jej włosy, które smagały ją po twarzy. Zrobiło się ciemno. Na ulicach paliły się nieliczne latarnie, rzucając nikłe światło na chodniki. Szli powoli, objęci i milczący. Nagle, gdy byli już dość blisko domu, zaczął padać deszcz.
-Ty wiesz, że chce mi się śpiewać? – powiedziała, odchodząc kilka kroczków od niego i zaczęła obracać się w kółko.
-Ile ty tego wypiłaś, co? – zaśmiał się chłopak, przyglądając się jej. Nie zwróciła uwagi na jego pytanie, Uniosła twarz ku czarnemu niebu. Krople deszczu powoli spływały po jej twarzy. Była cała mokra, ale w ogóle jej to nie przeszkadzało. Ubranie zaczęło się do niej przyklejać.
-Pewnie wyglądam teraz jak Miss Mokrego Podkoszulka? – spytała, uśmiechając się.
-Tak, a ja jaki Mister... – powiedział, śmiejąc się i podchodząc do niej. Objął ją mocno w pasie i popatrzył w oczy.
-Jesteś mokry. – powiedziała J.
-Ty też i co z tego? – uśmiechnęła się i spuściła głowę, patrząc na pokryty kałużami chodnik. Schylił lekko głowę i pocałował jej wilgotne usta. Położyła swoje dłonie na jego policzkach i oddała mu pocałunek. Stali tak, ciesząc się sobą nawzajem w świetle latarni, gdy nagle błysnęło. Jackie przerwała i popatrzyła ze strachem w niebo, przytulając się do niego mocno.
-Co się stało, skarbie? – spytał, gładząc ją po włosach.
-Nie lubię burzy... – wyszeptała, kładąc głowę na jego klatce piersiowej. Rozszedł się grzmot, a po jej ciele przeszedł dreszcz.
-Chodź, pobiegniemy! – powiedział, biorąc ją za rękę. Skakali przez kałuże, aż dotarli pod daszek nad drzwiami domu. Śmiejąc się jak dzieci, weszli do domu.
-Rozumiem, że chcesz teraz pierniczki i herbatkę, co? – zapytała, wchodząc do kuchni.
-Pierniczki zawsze, ale mogą być bez herbatki. – powiedział wchodząc za nią. Przejrzała się w lustrze wiszącym obok wejścia i stwierdziła, że wygląda strasznie. Ubranie całkiem przylgnęło do jej ciała, a włosy do twarzy. Makijaż na szczęście jako tako się zachował.
-Tak, tak. Wyglądasz ślicznie. – powiedział, patrząc na nią z uśmiechem.
-A wcale, że nie! Chcesz się podlizać, żeby dostać więcej ciastek! – powiedziała oskarżycielskim tonem. – Idź do mojego pokoju i przemyśl swoje zachowanie, kolego Bouvier! – wskazała palcem na schody, a on powlókł się na górę z miną małego, biednego szczeniaczka. Kiedy zamknął drzwi, Jackie biegiem poleciała do łazienki i zaczęła wycierać włosy ręcznikiem. Kiedy stwierdziła, że wygląda znośnie, poszła do swojego pokoju. Otworzyła cicho drzwi. Stał i patrzył na jej tablicę ze zdjęciami. Miała świra na punkcie swojego polaroida. Robiła nim zdjęcia wszystkim swoim znajomym i nieznajomym, którzy ją zainteresowali. Były na niej zdjęcia głównie Selene, Amandy, Seba, Rose, cioci Elizabeth, która zachwycała ją swoją możliwością zmiany wyglądu, i jej samej. No i oczywiście jeszcze parę zdjęć zupełnie obcych ludzi.
-Znam tego chłopaka... – powiedział, pokazując jej zdjęcie kolesia, który kiedyś na ulicy potrącił ją na rowerze. Miał BMX’a i popisywał się nim jak idiota. Przeprosił ją wtedy i w ramach zadość uczynienia, pozwolił zrobić sobie zdjęcie.
-Skąd? – stanęła obok niego.
-To mój brat. – popatrzyła na niego wielkimi ze zdziwienia oczami.
-W ogóle nie jest do ciebie podobny... – powiedziała po chwili, odtwarzając w pamięci twarz chłopaka.
-Mój drugi brat, Jay, jest blondynem i ma błękitne oczy. Dziwne? – roześmiał się. – A ten dupek to Johnathan. Ma świra na punkcie BMX’ów.
-Miałam okazję przekonać się o tym na własnej skórze... – przypomniała sobie wypadek.
-Niech zgadnę... Popisywał się i wpadł na ciebie? – spytał Pierre.
-Skąd wiesz?!
-Zawsze tak robi, jak widzi fajną dziewczynę, a potem koniecznie w ramach przeprosin chce ją gdzieś zaprosić. Debil...
-No to całe szczęście, że poprosiłam go tylko o zdjęcie! – zaśmiała się Jackie. – A właśnie! Nie mam twojej fotki... – powiedziała, otwierając szufladę i wyciągając z niej aparat. – Smile, Pierre! – powiedziała, a chłopak uśmiechnął się jak zawodowy model. Wyjęła zdjęcie, pomachała nim i przyczepiła do tablicy.
-No, teraz moja kolej! – powiedział, wyjmując jej aparat z rąk.
-Nie! Nie lubię się fotografować! – zapiszczała, zakrywając twarz rękami i śmiejąc się.
-No i czemu? Masz taką ładną twarz... – powiedział, odsłaniając jej buzię, którą teraz pokrywał rumieniec. Uśmiechnęła się lekko. – No i widzisz? Nie było tak źle! – powiedział, chowając fotkę do tylnej kieszeni jeansów.
-Jasne... – powiedziała, siadając na łóżku. Usiadł obok niej, odgarniając jej z twarzy jeszcze nieco mokre włosy, które teraz zaczęły się, pod wpływem wody, skręcać w lekkie fale.
-Chciałem ci powiedzieć... – zaczął cicho.
-Tak? – spytała, patrząc na niego uważnie zielonymi, migdałowymi oczami.
-Nie, nic... Nieważne... – powiedział i pocałował ją. Usiadła mu na kolanach okrakiem i również go pocałowała. Delikatnie wsunął jej palce pod bluzkę i spojrzał na nią pytająco. Przymknęła powieki na znak, że się zgadza. Powoli ściągnął z niej mokrą koszulkę. Potem ona zrobiła to samo z jego T-shirtem. Kiedy zobaczyła jego nagą klatkę piersiową i ramiona, które objęły ją mocno, zrobiło jej się gorąco. Lekko przytulił ją do siebie i zaczął całować jej szyję i dekolt. Delikatnie błądził swoimi miękkimi ustami, a ona czuła coraz większe podniecenie. Położył się na plecach i pociągnął ją za sobą. Znowu zaczął całować jej usta i po chwili ich języki połączyły się ze sobą. Całowali się już wcześniej w taki sposób, ale Jackie jeszcze nigdy nie odczuwała takiej przyjemności i gorąca, które wypełniało każdy kawałeczek jej ciała. Jego dłonie gładziły ją po brzuchu, aż w końcu doszły do spodni. Znowu popatrzył na nią w ten sposób, a ona pocałowała go zamiast odpowiedzi. Rozpiął jej rozporek i ściągnął z niej spodnie. Potem przewrócił ją na plecy i położył się na niej, nie przestając jej całować. Czuła jego ciepły oddech na swojej szyi, a krew mocno pulsowała jej w żyłach. Dotykała dłońmi jego cudowną klatkę piersiową i myślałam, że jakikolwiek amant z jej snów się do niego nie umywa. Pomyślała, że jest już gotowa, aby oddać mu całą siebie i była tego stu procentowo pewna. Powoli zdjął spodnie i zaczął rozpinać jej stanik. Ujęła jego twarz w swoje dłonie i zaczęła całować jego usta po raz kolejny tego wieczoru, ale ciągle było jej go mało.
-Niespodzia...! – Selene wparowała do pokoju bez pukania. – Yyy... Sorka... – wymamrotała, kiedy zobaczyła, co robią i zamknęła drzwi.
-Super... – powiedział Pierre i położył się obok Jackie, która oddychała ciężko. Sama do końca nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo nienawidziła teraz Sel za to, że im przerwała. Pożądnie, które do niego czuła, prawie całkiem zmalało do normalnej postaci. Położyła głowę na jego umięśnionym brzuchu. Wyczuła, że też jest wściekły.
-o jej!... – powiedział cicho, przymykając oczy – Musieli wrócić tak wcześnie?! – spytał retorycznie. Jackie milczała. To miał być „ten dzień”. Za niecały miesiąc, w Halloween, skończyłaby 17 lat...
-Będzie jeszcze nie jedna okazja... – szepnęła Jackie, gdy schodzili na dół. Selene siedziała jak zahipnotyzowana na kanapie obok Seba. Pierre wyszedł szybko, nie zwracając na nich w ogóle uwagi. J. stała jeszcze długo na progu domu i patrzyła za nim długo. Zamknęła drzwi i zaczęła wchodzić po schodach. Kiedy już chciała zamknąć za sobą drzwi od pokoju, ktoś je przytrzymał.
-Jackie, przepraszam... – powiedziała cicho Sel, patrząc na nią błagalnym wzrokiem. – Nie wiedziałam, że wy... No wiesz... – powiedziała cicho, patrząc na swoje glany.
-Nie, my nic nie robiliśmy... – szepnęła J. Na twarzy Selene zagościł lekki uśmiech. – Nie zdążyliśmy... – dokończyła Jack, wzbudzając u dziewczyny jeszcze większe poczucie winy. – Czy trzeba się chować po piwnicach, jeśli chce się być z chłopakiem?! – krzyknęła ze złością patrząc na przyjaciółkę. – A może zrobiłaś to specjalnie, co? – syknęła, mrużąc oczy, w których zbierały się łzy. Kiedy popatrzyła na smutną twarz Selene, powiedziała cicho – Przepraszam, to głupie... Ale zrozum! Ja chciałam... – urwała.
-Wiem, co chciałaś zrobić... Ale błagam cię, zastanów się nad tym jeszcze, masz szansę... – powiedziała Sel, patrząc jej w oczy. – Bo drugiej już nie będzie...
-Akurat ty jesteś ostatnią osobą, która może mi mówić o odpowiednich momentach i przemyśleniach takiej decyzji! – wrzasnęła Jackie, a z jej oczu popłynęły łzy.
-Jasne, że możesz tak mówić i masz rację. Ale ty nie jesteś mną, a Pierre nie jest Sebem.
-Osobiście uważam, że Pierre jest bardziej odpowiedzialny od mojego kuzyna, wiesz?!
-Tak myślisz? A mieliście zamiar się jakoś zabezpieczyć, co? – spytała twardo Selene. Jackie już miała jej coś odpowiedzieć, ale to zdanie zamknęło jej usta. Patrzyła na dziewczynę z mieszaniną wściekłości, żalu, ale i jakiegoś niewyjaśnionego szacunku. – Rozumiem. Jak widzę, ja się bardziej martwię twoją ewentualną ciążą niż ty czy on... – powiedziała cicho Sel, siadając na łóżku.
-O jakiej ty ciąży bredzisz?! Nie można wpaść podczas pierwszego razu! – powiedziała wzburzona Jackie, siadając obok niej.
-Powiedź to mojej siorce... – J. popatrzyła na kumpelkę z zdziwieniem.
-Boże, to... Kate zaszła w ciążę podczas...? – powiedziała słabo.
-Dokładnie. – Kate, starsza o 2 lata siostra Selene była teraz mamą 1,5 rocznej Kimberly, ale J. nigdy by nie powiedziała, że to zdarzyło się podczas jej „pierwszego razu”. Katie nie miała najlepszej opinii w ich dzielnicy. Otwarcie mówiono, że się puszcza, a wcale tak nie było. Nawet Jackie wierzyła w te głupie gadki chłopaków, którzy przechwalali się, że spali z Kate. Teraz zrobiło jej się głupio i jakoś tak...przykro. Dopiero teraz dotarło do niej, że to samo co siorkę Sel, mogło spotkać ją...
***
-Jackie, rany! Nie możesz przejść całego dnia na jednym jogurcie! – powiedziała Amanda z troską. – Założę się, że śniadanie też nie tknęłaś. – Jackie milczała. Nie chciała jeść, rozmawiać, przez cały weekend nawet nie zmrużyła oka. Doskonale wiedziała, że wygląda źle; miała wory pod oczami, a jej cera była szara. Gówno ją to obchodziło.
-Nie zadzwonił... – szepnęła z żalem i poczuła ucisk w żołądku.
-Może nie mógł? – zaczęła niepewnie Selene, która czuła się odpowiedzialna za stan Jackie.
-Rzuci mnie, zobaczycie... – powiedziała prawie bezgłośnie, jakby była się usłyszeć własne słowa.
-Żartujesz?! Nie rzuci cię za to, że „tego” nie zrobiliście, bo ktoś wam przerwał! – powiedziała stanowczo Am.
-Ale... On chciał już wcześniej... – powiedziała słabo J.
-Co?! – zapytały jednocześnie dziewczyny.
-Yhm... Tylko ja nie chciałam, bo nie wiedziałam, czy to dobry moment...
-No to skoro wtedy cię nie zostawił, to znaczy, że nie zależy mu tylko na seksie. – powiedziała spokojnie Selene, biorąc Jackie za zimną rękę.
-Swoją drogą masz szczęście, że nikt cię nie wyrwał do odpowiedzi, bo byłoby z tobą krucho. – powiedziała poważnie Amanda.- McDowel nawet sprawiała wrażenie, jakby chciała, ale odpuściła, kiedy na ciebie popatrzyła.
-Jest aż tak źle? – spytała Jackie, patrząc na Amandę.
-No, wiesz... Mogłoby być lepiej...
-Świetnie... – powiedziała J. i wstała od stolika. – Idę do kibla. Rzygać mi się chcę... – powlokła się powoli do wyjścia.
-Ej, Jackie! – odwróciła się i zobaczyła przy sobie Pierre’a. Wyszli ze stołówki i milcząc, wyszli przed szkołę. Usiedli na tym samym murku, na którym siedziała z Selene. Spuściła głowę, patrząc na niedopałki leżące pod jej stopami.
-Nie popatrzysz na mnie? – spytał cicho. Podniosła głowę i zobaczyła uśmiech na jego twarzy.
-Nie chcesz ze mną zerwać? – zapytała zaskoczona.
-Jadłaś coś ciężkostrawnego, czy Seb cię czymś uderzył, bo coś ci się w główce przewróciło. – powiedział, przytulając ją do siebie.
-Nie zadzwoniłeś po „tym” i myślałam, że zwyczajnie się obraziłeś... – wyszeptała.
-Wyjechałem z miasta i nie miałem jak zadzwonić. Boże, głuptasie! Miałbym z tobą zrywać, bo twoja kumpelka nam przerwała zupełnie nieświadomie?! Nie żartuj! Przecież cię kocham! – uśmiechnęła się słabo, a on ją pocałował. W szkole rozległ się dzwonek.
-Co jeszcze masz? – spytał, wstając z murku.
-Tylko angielski, na szczęście. Zwolnili nas z algebry. – uśmiechnęła się radośnie i również wstała. Objął ją ramieniem i weszli do szkoły.
-Odprowadzę cię po lekcjach do domu, co?
-Okay, ale... Czy ty nie masz jeszcze jakichś zajęć?
-E tam! Chyba dadzą sobie beze mnie radę. – powiedział wesoło i pocałował ją w policzek. Kiedy doszli pod salę obiecał, że będzie na nią czekał.
I tak było. Kiedy tylko, pierwsza oczywiście, wyszła z sali, wpadła na niego.
-No! Idziemy, księżniczko! – powiedział i wyszli ze szkoły. Wracali prawie tą samą trasą co w piątek. Słońce już powoli zaczynało zachodzić. Pomyślała, że teraz nikogo nie ma w domu i jest to doskonała okazja do dokończenia tego, co zaczęli. Nawet przez moment nie pomyślała o radach Selene. Po prostu w pewnej chwili powiedziała:
-Może wpadłbyś do mnie? Nikogo nie ma teraz w domu...
-Jak sobie życzysz... – uśmiechnął się i przytulił ją mocniej. Znane już jej napięcie zbierało się w niej z nową siłą. Jednak kiedy doszli do domu, zobaczyli samochód ciotki.
-Zajebiście... – mruknęła niezadowolona. – Chyba będziemy musieli to przełożyć... – powiedziała cicho.
-Rozumiem. Chyba wolałbym, żeby to znowu Selene wparowała nam do pokoju, niż twoja urocza cioteczka... – pocałował ją i poszedł w swoją stronę. Zła jak osa otworzyła frontowe drzwi i weszła do korytarza. W salonie był oprócz ciotki jeszcze ktoś. Nie mogła skojarzyć tego głosu, ale jakaś część jej świadomości mówiła jej, że go zna i to bardzo dobrze. Zdjęła z nóg glany i weszła do pokoju. Tyłem do wejścia, naprzeciwko cioci, siedziała jakaś kobieta.
-O, jest już Jaquline! – powiedziała radośnie Elizabeth. Kobieta odwróciła się i wstała. Była dość wysoka i szczupła, ubrana w długą, powłóczystą spódnicę i obcisły top. Miała imponujący biust, podkreślony jeszcze bardziej topem, pięknie zaznaczoną talię i biodra. Jackie popatrzyła na nią bez entuzjazmu. Kobieta popatrzyła na nią uważnie ciemnozielonymi, migdałowymi oczami. Jej oczami...
-Cześć, Jaquline... – powiedziała niepewnie kobieta.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
trampeczka, a co xD
Mam autografy członków z SP
Dołączył: 24 Cze 2005
Posty: 7359
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Nienacka Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Czw 1:26, 20 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
-Molly, daj spokój! – zachęciła ją ciocia.
-Strasznie wyrosłaś, córeczko...
-Mama?! – spytała zaskoczona Jackie. Kobieta pokiwała głową i uśmiechnęła się lekko.
-O rany! Nie mogę na to patrzeć! Uściśnijcie się, czy coś... – roześmiała się Elizabeth. Kobieta powoli podeszła do J. i uścisnęła ją mocno. Dziewczyna stała jak kołek. Nie mogła uwierzyć. Jej matka wróciła?! Ale po co? Czemu? W jakim celu?
-Kiedy przyjechałaś? – spytała Jackie, uwalniając się z objęć matki.
-Dziś rano.
-Ciociu, czemu mi nie powiedziałaś?
-Nie wiedziałam. Molly przyjechała tak niespodziewanie... – wyjaśniła Elizabeth.
-Cieszysz się, że przyjechałam? – spytała mama.
-Tak... – powiedziała słabo i niepewnie Jackie, sądząc, że jeśli tak powie, to będzie to w dobrym tonie, chociaż wcale nie do końca zgodne z jej odczuciami.
-Tęskniłam za tobą... – szepnęła Molly.
-Chciałabym powiedzieć to samo. – mruknęła J. Na twarzy kobiety pojawił się smutek. Wkradł się do jej oczu, które błyszczały teraz od łez.
-Przepraszam... – powiedziała cicho.
-Dlaczego się nie odezwałaś?! Nie zadzwoniłaś w moje urodziny?! Nie wysłałaś kartki na Święta?! – wybuchnęła Jackie.
-To ja was zostawię... Macie sobie dużo do powiedzenia... – powiedziała ciotka i wyszła do kuchni.
-Ja... Nie umiem tego wytłumaczyć... – powiedziała cicho Molly i usiadła na kanapie.
-Ale ja wcale nie chcę słuchać twoich tłumaczeń! – krzyknęła J.
-Tak bardzo się zmieniłaś... A ja nadal tak cię kocham... Jesteś moją małą dziewczynką... – powiedziała Molly, podnosząc i opuszczając ręce, jakby w geście rozpaczy.
-Ale ja już nie jestem mała! Jestem już prawie pełnoletnie! Nie widziałam cię, nie rozmawiałaś ze mną od 11 lat! Jesteś dla mnie obcą osobą!! – krzyczała nadal dziewczyna, wyrzucając z siebie żal i rozgoryczenie, które, jako jedyne uczucie do matki, zostało jej z lat dzieciństwa. – Nie chcę cię znać!! – wrzasnęła i zaszlochała. Molly podeszła do niej i próbowała ją objąć. Jackie wyrwała się i popatrzyła na nią ze wściekłością. – Nie dotykaj mnie! Ciocia nauczyła mnie, żeby nie rozmawiać z obcymi...
-Jackie, nie przesadzaj. – powiedziała ostro ciotka, wchodząc do pokoju. – To zrozumiałe, że masz żal do mamy, ale ona przyjechała tutaj, żeby zabrać cię ze sobą do Francji...
-CO?! – krzyknęła Jackie, a Molly pokiwała głową.
-Chcę cię zabrać ze sobą. Musimy w końcu ze sobą pobyć... – zaczęła nieśmiało.
-ALE JA NIE CHCĘ!!!! Ciociu, powiedź coś! – krzyknęła, przytulając się do Elizabeth. Tyle razy jako dziecko prosiła Boga, żeby okazało się, że jest dzieckiem Elizabeth. Tyle razy wyobrażała sobie, że to jej mama. Aż w końcu w to uwierzyła, chociaż nadal mówiła na nią „ciociu”. Elizabeth przygarnęła ją do swojej piersi i przytuliła bardzo mocno.
-Liz, ja muszę ją zabrać... Chociaż na jakiś czas... – powiedziała słabo Molly.
-Porozmawiamy o tym później, dobrze? Jackie musi teraz ochłonąć... – powiedziała spokojnie Elizabeth, gładząc po włosach nadal zanoszącą się od płaczu J.
-Jak ty na nią mówisz? – spytała ostro Molly.
-Jackie. Ona sama tak na siebie mówiła... Nadałaś jej takie imię, że nawet ona nie mogła go wymówić... – mruknęła Liz.
-Nie życzę sobie tego. – powiedziała stanowczo kobieta.
-Gówno mnie obchodzą twoje życzenia... – burknęła Jackie.
-Mamo! Jest coś do jedzenia?! – krzyknął Sebastien, wchodząc do pokoju. – O rany... A tu co się stało? – spytał cicho, widząc płaczącą Jackie.
-Seb, to ciocia Molly, nie poznajesz?
-Nie. Widziałem ją ostatnio, jak miałem 6 lat... – mruknął, zdejmując ręce J. z szyi matki. – Chodź, siorka... One też muszą pogadać... – powiedział cicho, obejmując ramieniem Jackie i prowadząc ją do jej pokoju. J. usiadła na łóżku i wlepiła wzrok w ścianę. Sebastien zamknął drzwi i usiadł obok niej. – Co ona ci takiego powiedziała, bo to chyba nie są łzy radości? – spytał, podając jej chusteczki.
-Poowiedziała, że-że... Że zabiera mnie do-do Francji... – wychlipała Jackie, głośno wysmarkując nos.
-Jak to cię zabiera?! Tak po prostu?! Przyjechała sobie po 11 latach i myśli, że będziecie kochającą się rodzinką? – zapytał, nie kryjąc oburzenia.
-Na to wygląda... – powiedziała cicho Jackie, wycierając sobie oczy drugą chusteczką.
-To jakaś pierdolona telenowela?! Przecież to chore! Ułożyłaś tu sobie jakoś życie, a ta teraz chce cię stąd zabrać... – pokręcił z niedowierzaniem głową. Na dole rozległ się dzwonek.
-Pójdę otworzyć... – powiedziała J., podnosząc się z łóżka.
-Jesteś pewna, że chcesz tam schodzić? – spytał Seb, przyglądając się jej.
-Tak... – odpowiedziała i wyszła z pokoju. Zeszła powoli po schodach i usłyszała krzyk cioci z salonu.
-Nie możesz jej tego zrobić! Przecież ona ma tu życie, do cholery! – Jackie uśmiechnęła się słabo. Otworzyła drzwi, pociągając nosem. Na progu, opierając się o futrynę, stał David.
-Boże, co... – zaczął, ale ona tylko rzuciła mu się na szyję i znowu zaczęła płakać. – No, już dobrze... – powiedział, głaszcząc ją po włosach. – Co to za wrzaski?
-Moja ciotka i moja matka... – odpowiedziała, wycierając sobie policzek.
-Twoja matka?! Ale przecież ona...
-Wróciła. I chce mnie zabrać do Europy...
-Nie może tego zrobić! Przecież...
-Niestety, może... A ciocia właśnie stara się ją przekonać, żeby dała mi spokój.
-Chodź, idziemy stąd... – Dave wziął ją za rękę i poprowadził do furtki.
-Ale...
-Żadnych ale, idziemy i koniec. Zaprowadzę cię z fajne miejsce... – powiedział stanowczo chłopak, uśmiechając się do niej. Po 5 minutach drogi Jackie już zupełnie przeszedł płacz. Nadal trzymał ją za rękę, ale w ogóle jej to nie przeszkadzało. Doszli do parku.
-o jej!, zamknięty... – mruknął David ze złością.
-Żartujesz? – powiedziała J. i zgrabnie przeszła na drugą stronę bramy. – No, teraz twoje kolej! – powiedziała, śmiejąc się.
-Myślałem, że nie przejdziesz... – rzucił David, przeskakując furtkę.
-Robiłam to z Sebem setki razy, jak byliśmy gówniarzami. A ten park znam lepiej niż własną kieszeń...
-No to bardzo dobrze, ale tego miejsca na pewno nie znasz... – powiedział cicho i znowu wziął ją za rękę. Szli ciemnymi alejkami. Było tam strasznie cicho, bez tych wszechobecnych dzieci z pistoletami na wodę i wózkami. Wiatr lekko poruszał huśtawkami. Jackie popatrzyła w niebo. Księżyc świecił tak mocno, że brak latarni w ogóle im nie przeszkadzał. Niebo było pokryte gwiazdami tak szczelnie, że wyglądało jak haftowany obrus. Doszli do wielkiego drzewa z grubymi konarami.
-Panie przodem. – powiedział David, pokazując jej małe paliki przybite do drzewa. Jackie szybko weszła do nich na górę. Wśród gęstych liści na koronie była ukryta jakby mata z desek. Światło księżyca padało na nią, rozświetlając lekko koronę drzewa. J. stanęła na niej i spojrzała na niebo poprzez gąszcz liści.
-Znasz ten park, a wiedziałaś o tym? – spytał Dave, stając obok niej.
-W życiu bym nie pomyślała, że na tym drzewie coś takiego jest... – wyszeptała Jackie jak zaczarowana. Znowu poczuła się jak dziecko, które znalazło tajemniczy skarb. Ale w chwilę potem znowu przypomniało się jej, że prawdopodobnie będzie musiała to wszystko zostawiać.
-Zbudowaliśmy to z chłopakami parę lat temu. Stwierdziliśmy, że to super miejsce, żeby przyłazić tu z dziewczynami... – powiedział, uśmiechając się nieco kpiąco. Jackie roześmiała się cicho na myśl, że ci faceci, których teraz tak bardzo lubiła, sprowadzali tu dziewczyny, kiedy jeszcze sami byli gówniarzami. J. usiadła na deskach i wpatrzyła się w księżyc. Po jej policzkach spłynęły dwie duże krople.
-Nie chcę tego zostawiać... – wyszeptała i ukryła głowę w podciągniętych pod brodę kolanach.
-Nie zostawisz... – powiedział cicho David, obejmując ją ramieniem. – To zawsze będzie tutaj, w twoim sercu... A miłość jest nieśmiertelna, nie? – Jackie uśmiechnęła się, wciąż płacząc.
-To już nawet nie chodzi o Kanadę. Chodzi mi o was wszystkich... Tak bardzo was polubiłam, a znamy się tak krótko... – wychlipała, wycierając oczy w rękaw bluzki. – Nie chcę zostawiać was i...
-Nie zostawisz... Wszyscy będą o tobie pamiętać, zobaczysz. Pewnego dnia przyjedziesz, ubrana w kostium Chanel i powiesz: Hey, chłopaki! To ja, Jackie!”, a my będziemy pamiętali, że to ty. – powiedział poważnie.
-A kostium koniecznie musi być różowy. – zaśmiała się.
-No jasne, że tak. To przecież twój ulubiony kolor... – zachichotali obydwoje.
-Wiesz co? Wracajmy już... Będą się o nas martwic... – rzuciła, wstając i zaczynając schodzić z drzewa. Szli ciemnymi ulicami, a Jackie po raz drugi w myślach dziękowała Bogu, że go ma. – Spadaj już na przystanek, poradzę sobie. – powiedziała, kiedy byli już dość blisko jej domu. – Dzięki, że jesteś... – dodała cicho, wspinając się lekko na palce i całując go w policzek.
-Nie ma sprawy! Do zobaczenia, gwiazdeczko!
-Kochanie, martwiłam się o ciebie! – powiedziała Molly, kiedy Jackie weszła do salonu. Ciocia siedziała na kanapie obok niej, a wujek siedział nachmurzony w fotelu.
-Gdzie Seb? – spytała J., nie zwracając uwagi na matkę.
-Siedzi w swoim pokoju... – Jackie zaczęła wchodzić po schodach.
-Jaquline... – zawołała za nią matka.
-Mam na imię Jackie. – wycedziła przez zęby i skierowała się do pokoju swojego kuzyna. Drzwi były lekko uchylone i usłyszała przez nie strzępek rozmowy.
-To jak? Byliście ze sobą czy nie, bo ja już nic nie kapuje! – powiedział Seb.
-Twoja szanowna dziewczyna nam przerwała. Nie gadajmy o tym teraz... Nie mogę zrozumieć, jak można tak po prostu przyjechać po tylu latach i oświadczyć, że chce się kogoś gdzieś zabrać! Przecież ona była dzieckiem, kiedy ją u was zostawiała! Pewnie nawet jej nie pamięta... – powiedział Pierre. Jackie otworzyła drzwi i popatrzyła na nich smutnym wzrokiem. Pierre uśmiechnął się do niej słabo. Na jego widok znowu zebrało się jej na płacz. Podbiegła do niego i przytuliła się. Płacz dusił ją w gardle, ale cały czas powtarzała sobie, że nie może się przy nim rozkleić. Przytulił ją bardzo mocno, gładząc rękę po plecach.
-Ja nie chcę was zostawiać... – wyszeptała, a łzy same poleciały jej z oczu.
-Nie zostawisz. Nie pozwolimy jej ciebie zabrać... – powiedział uspokajająco.
-Obiecujesz? – wyszeptała, patrząc na niego zapłakanymi oczami. Już miał coś powiedzieć, kiedy do pokoju ktoś wszedł.
-Nie obiecuj. Zabieram cię ze sobą do Francji na miesiąc. – powiedziała twardo matka, patrząc na nią stanowczo.
-Nigdzie nie pojadę... – powiedziała ze złością Jackie, wtulając się w Pierre’a.
-Właściwie...ciociu... To czemu tak ci zależy, żeby ją zabrać? – spytał Seb.
-Jest moją córką. I tak dość wam siedziała na głowie. Odpoczniecie trochę od siebie...
-Ale my nie chcemy od niej odpoczywać! Ty nic nie rozumiesz! Ona nie jest już jakąś tam kuzynką! Zostawiłaś ją na tyle lat, a teraz myślisz, że wszystko będzie dobrze, jak ją zabierzesz na miesiąc. Ona nie chce wyjeżdżać! – krzyknął Seb, wstając i patrząc Molly w twarz.
-Sebastien, przestań w tej chwili! – Elizabeth weszła do pokoju, a Jackie zauważyła w jej oczach łzy. – Ciocia ma prawo ją zabrać...
-Nawet bez jej zgody? – zapytał Pierre.
-Nawet bez. – powiedział wujek. – Nie jesteśmy jej prawnymi opiekunami... – J. wyczuła smutek w jego głosie.
-Idź się pakować, Jaquline. Jutro wyjeżdżamy... – powiedziała Molly i mijając swoją siostrę i szwagra, wyszła z pokoju.
-Nie nazywam się Jaquline!! – krzyknęła Jackie, znowu zaczynając płakać.
-Już dobrze, uspokój się... – powiedział Pierre. – Wrócisz tu za miesiąc, a my będziemy czekać na ciebie z transparentem: „Witaj w domu, Jackie!”, okay?
-Będziesz tęsknił? – spytała.
-No jasne, że tak.
-Seb, możesz zadzwonić do Selene? Chciałabym jej coś powiedzieć, a muszę jeszcze pogadać z Pierre’em...
-Jasne, już idę... – powiedział Seb i zamknął drzwi. Od razu zaczęli się całować.
-Boże, jak ja cię kocham... – wyszeptała Jackie.
-Ja ciebie też...
-Idę pogadać z Selene... – powiedziała cicho, uwalniając się niechętnie z jego uścisku.
-Jasne... – szybko zeszła po schodach i wzięła od Seba słuchawkę.
-Cześć Sel...
-Boże, dlaczego wyjeżdżasz?! Przecież... Twoja matka...
-Wróciła. Jadę z nią na miesiąc do Europy.
-Ale...Będziesz na swoje urodziny? – spytała niepewnie Selene.
-Raczej tak...
-Kiedy wylatujesz?
-Jutro...
-CO?!
-To. Nie mam nawet pojęcia, kiedy... – mruknęła Jackie. – Poczekaj...
-Masz samolot o 10... – odpowiedział jej Seb.
-O 10 mam samolot...
-Rozumiem...
-Wiesz, muszę kończyć... Możesz powiedzieć Amandzie, że...
-Nie ma sprawy... Jackie?
-No co?
-Będę za tobą zajebiście tęsknić...
-Taak, ja za tobą też...
***
-Spakowałaś wszystko? – spytała matka, kiedy wsiadły do samochodu.
-Nie, czekaj... Zapomniałam zabrać mojego chłopaka, wszystkich moich znajomych, szkoły... – zaczęła złośliwie wyliczać.
-Jaquline... To znaczy... Eh, Jackie... Zrozum, też chcę z tobą trochę pobyć...- powiedziała Molly.
-Mogłaś ze mną być, kiedy miała 10 lat i cię potrzebowałam... – burknęła J. i zapięła pasy. Ruszyły w miasto. Po pół godzinie już były na lotnisku. Wyjęła z bagażnika swoją walizkę i skierowała się do wejścia. Przeszły przez odprawę, a przy stanowiskach odprawy czekała ją niespodzianka. Oprócz ciotki, wuja i, oczywiście, Seba, czekali na nią jej znajomi.
-I po co tu przyszliście? Będę przez was płakać... – powiedziała, patrząc na nich. Czuła w sercu tak cholerny ból, że musi ich wszystkich zostawić, że znowu zaczęła płakać. Pożegnała się z ciocią, zamawiając już sobie ulubiony deser na swój powrót, z wujkiem i z Sebem, szepcząc mu do ucha: „Pilnuj Pierre’a. I jak się dowiem, że coś zrobiłeś Sel, to cię zabiję!”. Pokiwał tylko głową i uśmiechnął się. Uściskała i wycałowała w obydwa policzki Selene, Amandę, Jeffa i Chucka. Podeszła do Davida i powiedziała cicho:
-Jak wrócę, to pójdziemy na drzewo, zgoda?
-Jak sobie życzysz... – objęła go mocno, a on szepnął jej do ucha – Kocham cię, Jackie. – pocałowała go w policzek i uśmiechnęła się do niego. Podeszła do Pierre’a i szepnęła, przytulając się do niego:
-Jak wrócę, to skończymy to, co zaczęliśmy...
-Już zaczynam liczyć minuty do twojego powrotu... – pocałowała go namiętnie i, odchodząc już cała zapłakana, powiedziała bezgłośnie „Kocham Cię!”.
Oddała do kontroli paszport i przeszła przez bramkę.
-Ale zaraz... Co David powiedział? On... On powiedział „Kocham Cię, Jackie!”... – gdy to sobie uświadomiła, odwróciła szybko głowę, ale jego już tam nie było...
-„Minęły 23 cholerne dni w cholernej Francji. Nareszcie wracam do domu...” – zapisała w swoim zeszycie Jackie, zamknęła go i włożyła do plecaka. Wyjrzała za małe okienko samolotu i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Pod nią rozciągał się Montreal. Przymknęła oczy i usłyszała głos stewardesy, który oznajmił jej, żeby zapięła pasy, bo za 20 minut będą lądować na lotnisku...
***
-Ciociu!! – krzyknęła radośnie dziewczyna, rzucając się w ramiona Elizabeth.
-Boże, Jackie! Może to nie będzie dla ciebie komplement, ale przytyłaś i jakoś tak wyładniałaś! – powiedziała kobieta, przytulając ją mocno, a potem bacznie się jej przyglądając.
-Wiem, wiem... Niby tam mają same ślimaki i takie tam, a się spasłam... Ale chyba nie jest aż tak źle, co? – spytała J., obracając się.
-Przecież ci mówię, że się ładniejsza zrobiłaś! Chodź, idziemy do samochodu... – ciotka objęła ją ramieniem i poszły razem do samochodu.
-Ciociu... Czy zrobiłaś... – spytała nieśmiało Jackie, kiedy mknęły drogą do domu.
-Tak, zrobiłam szarlotkę. Sebastien i Howard próbowali się do niej dobrać, ale kiedy im powiedziałam, że to na twój powrót, jak na zawołanie ją zostawili... – odpowiedziała Elizabeth. J. uśmiechnęła się i spojrzała w okno. Te ulice, drzewa, ławki, za którymi tak tęskniła... Wszystko to na nią czekało i nic a nic się nie zmieniło. Otworzyła trochę okno i poczuła ten znajomy zapach, którego nigdy nie umiała określić, a który zawsze kojarzył jej się z Montrealem. Już z daleka poznała ten czerwony dach, na który włazili często z Sebem, kiedy w wakacje się ściemniało i gadali o wszystkim i o niczym. Łza zakręciła się jej w oku, ale szybko ją wytarła.
-Witaj w domu, Jackie... – powiedziała Elizabeth, parkując samochód na podjeździe. Dziewczyna szybko wyszła z auta i wyjęła walizkę z bagażnika. Prawie wbiegła po schodkach i otworzyła drzwi. W domu pachniało jabłkami. Usiadła na kanapie i rozpłakała się na dobre.
-Jackie, co się stało? – spytała z niepokojem ciocia.
-Nic, ciociu... Tylko się strasznie cieszę, że już tu jestem... – powiedziała, szybko wycierając oczy w rękaw.
-Bardzo nam ciebie brakowało... – usiadła obok niej i objęła ją ramieniem. – Pewnie zwłaszcza Sebowi, co? Nie miał z kim zmywać naczyń... – zaśmiała się Jackie.
-Nie dlatego, ale on był jakiś nieswój... A ten twój cały Pierre...
-Co Pierre? – spytała z ożywieniem J.
-Nawet pierniczków nie chciał jeść... Powiem szczerze, że trochę mnie tym obraził... – Jackie zachichotała. – Ale potem mi wyjaśnił, że jak wyjeżdżałaś, to złożył sobie „ciasteczkowy ślub”, że nie zje ani jednego ciastka, póki nie wrócisz. – Jackie uśmiechnęła się.
-Chciałabym go zobaczyć... – powiedziała cicho.
-A zobaczysz, i to niedługo! Mają tutaj robić tą... Oops, miałam nic nie mówić... – zreflektowała się ciocia, zakrywając sobie usta dłonią. – No, lec się rozpakować! – Jackie wciągnęła na górę swoje rzeczy i zaczęła je układać w szafie i na półkach. Usłyszała trzask drzwi.
-Już jest?! – krzyknął Sebastien. Jackie wyleciała z pokoju i zbiegła po schodach.
-Seb!! – rzuciła mu się na szyję.
-Hej, siorka! – przytulił ją mocno. – Jakaś...ładniejsza się zrobiłaś... Nie to, że wcześniej byłaś jakimś potworem, ale... – zaczął się tłumaczyć, a Jackie wybuchnęła śmiechem.
-Chyba naprawdę tak jest, bo twoja mama powiedziała mi to samo.
-Mamo, teraz, czy czekamy na tatę? – spytał Sebastien, patrząc na matkę, która weszła właśnie do pokoju i z talerzem z ciastem.
-Daj teraz, bo zaraz nie wytrzymasz... – powiedziała, uśmiechając się i wręczając J. talerz. Seb poleciał na górę, a J. usiadła na sofie i zaczęła zajadać się ciastem.
-Ciociu...Kocham cię... – wymamrotała z ustami pełnymi ciasta. Po chwili Seb wrócił z czymś wielkim pod pachą.
-Happy Birthday! – powiedział, kładąc przed nią wielki pakunek. Jackie zrobiła wielkie oczy i przełknęła ciasto.
-Dla mnie? – spytała, patrząc na prezent.
-Nie, to ja mam dziś urodziny! – zakpił Seb. J. powoli rozwinęła wstążkę i papier. Po chwili z jej ust wydobył się pisk radości.
-O mój Boże!! – krzyknęła i zakryła sobie usta dłońmi. – To naprawdę dla mnie? – spytała z niedowierzaniem, wciąż patrząc na piękną, błękitną gitarę elektryczną, leżącą na stoliku. Elizabeth pokiwała głową. – Dzięki!! – pisnęła, rzucając im się na szyje.
-Powiedź chociaż, czy ci się podoba?! – spytał Seb.
-Czy się podoba?! Jest boska!! – powiedziała, z zachwytem patrząc na instrument.
-Sam wybierałem. – pochwalił się Sebastien. Pocałowała go w policzek. – No, a teraz udowodnij tej niewiernej Tomaszce, że umiesz grac! – powiedział, wskazując na swoją mamę. Jackie wzięła gitarę i wydobyła z niej pierwsze nuty „Smells Like Teen Spirit” Nirvany.
-Teraz już wierzysz? – spytał Seb matki. Pokiwała głową, uśmiechając się. Rozległ się dzwonek do drzwi.
-Jackie, idź otworzyć... – rzuciła ciotka. Dziewczyna popędziła do drzwi.
-No proszę! Niedługo będę musiała chodzić z torbą na głowie, bo przy tobie będę musiała się chować, paskudo.. – powiedziała Selene, błyszczącymi oczami patrząc na Jackie.
-Ale ja za tobą tęskniłam... – powiedziała J., przytulając się do przyjaciółki.
-Chodź, wychodzimy! – powiedziała Sel, brzdąkając kluczykami od Chevroleta jej ojca.
-Ale gdzie? – zapytała Jackie, ale Selene już ciągnęła ją do samochodu.
-Przecież musisz mieć kieckę na imprezę urodzinową, nie? – powiedziała kumpela, odpalając silnik.
-Jaką imprezę?
-Twoją, głuptasie! Prawdopodobnie jutro robimy ci urodziny...- jechały szybko ulicami w kierunku uch ulubionego centrum handlowego. Dużo za szybko. Ojciec Selene chyba by ją zabił, gdyby wiedział, w jakim tempie jeździ jego 17-letnie córka. Zaparkowały auto i ruszyły na maraton po sklepach. Po 3 godzinach, lunchu w ich ulubionym barze sałatkowym i wizycie u manicurzystki w końcu znalazły ciuchy dla siebie. Okazało się, że Selene miała kasę na rzeczy dla niej. Sel wybrała czarne obcisłe bojówki, bardzo krótki top, zakrywający tylko biust i czarną bluzę z agrafką z tyłu, też sięgającą tylko pod biust. Jackie wybrała takie same, tylko że beżowe, spodnie, ogniście czerwony top bez ramiączek i kolejną parę czerwonych Conversów. Kiedy zmęczone, ale szczęśliwe, wsiadły z torbami do samochodu, Selene powiedziała:
-Ja poważnie nie będę się z tobą pokazywać! Muszę uprzedzić Pierre’a, że musi cię bardziej pilnować, bo ktoś mu cię sprzątnie sprzed nosa! – Jackie roześmiała się.
-Ja bym go nie zdradziła. – powiedziała poważnie. – Wiesz o tym przecież...
-No wiem, wiem...
-A co z tobą z i Sebciem? – zapytała, poprawiając makijaż w lusterku.
-W porządku. – odpowiedziała zdawkowo Sel.
-To znaczy? Jakoś mało entuzjastycznie to mówisz... – Jackie popatrzyła uważnie na przyjaciółkę, która spojrzała na nią zmęczonym wzrokiem.
-Zaczynam się nudzić... – powiedziała cicho, zwracając wzrok na drogę.
-A bardziej szczegółowo?
-Zachowujemy się już jak stare, dobre małżeństwo... A ja potrzebuję nowych bodźców! – powiedziała jakby z żalem.
-No rozumiem... Ale...przestałaś go kochać? – spytała J.
-Nie, to nie to... Po prostu on to niezbyt okazuje...
-Już ja sobie z nim pogadam... – burknęła Jackie, zakładając ręce na piersi. – Gdzie my jedziemy?
-Do mnie! Musimy to wszystko przymierzyc i w ogóle. Zobaczymy, jaki makijaż do tego pasuje i takie tam... – rzuciła niedbale Sel.
***
-Wyglądasz naprawdę zajebiście w tych spodniach! – powiedziała Selene, kiedy Jackie, już przebrana, weszła do pokoju. – No i wreszcie masz tyłek! – obydwie się roześmiały i poszły w podskokach do łazienki. Zrobiły sobie nawzajem make-up i fryzury i orzekły, że muszą zrobić sobie fotki.
-Właź na fotel! – zakomenderowała Selene. Zaczęły się wygłupiać i ostatecznie fotka zmieniła się w sesję zdjęciową. Sel popatrzyła na zegarek. – No, zbieraj się!
-Jak to?! – zapytała zaskoczona J.
-Nie pytaj, tylko zapieprzaj do samochodu! – krzyknęła Sel, popychając ja do wyjścia. Pędem zbiegły po schodach do windy i zjechały do garażu. – Szlak by to trafił, że mieszkam na ostatnim piętrze... – warknęła Selene, biegnąc za Jackie. – I szlak by to trafił, że jesteś koszykarką! – Jackie zaśmiała się i wskoczyły do samochodu. Pruły ulicami w zawrotnym tempie i zaśmiewały się do łez, same nie wiedząc, czemu. Kiedy w końcu dojechały pod dom.
-Sel, my cały czas jesteśmy w tych ciuchach... – powiedziała Jackie.
-Wiem, wariatko! Wchodź! – pospieszyła ją. W domu było ciemno, jakby nikogo w nim nie było. Jackie otworzyłam drzwi i weszła do ciemnego salonu.
-Sel...?
-SUPRISE!! – ktoś zapalił światło i Jackie zrozumiała.
-No nie!! Wy jesteście niemożliwi!! – powiedziała, śmiejąc się.
-Nie wygadała ci nic?! – spytał Jeff, patrząc nieufnie na Selene.
-Nic a nic. – odpowiedziała J., nadal się śmiejąc. Popatrzyła na wielki transparent „Witaj w domu, Jackie!!” i przytuliła się do Jeffa, który stał najbliżej. –Rany, kocham was... – powiedziała.
-Ale mnie najbardziej, co? – popatrzyła w górę. Pierre stał na schodach i uśmiechał się dokładnie tak, jak wtedy, kiedy się poznali. Zszedł powoli po schodach i powiedział – Tęskniłem za tobą, skarbie... – zarzuciła mu ręce na szyję, a nogi owinęła wokół pasa.
-Ja za tobą też... – szepnęła i pocałowała go namiętnie.
-Dobra, weź ją postaw na ziemię, bo nie ty jeden jej miesiąc nie widziałeś! – powiedziała Amanda, rozpychając się przez chłopaków. – Przytyłaś. – powiedziała, uśmiechając się.
-To urocze mieć takie wsparcie w znajomych. – odpowiedziała Jackie, a reszta ryknęła śmiechem. Przytuliła Am bardzo mocno i powiedziała cicho, tak żeby tylko ona słyszała – Ale na korzyść?
-No jasne, że tak. – puściła Amandę i podeszła do Chucka
–Była grzeczna? – spytała poważnie.
-Jasne, że tak! – powiedział przytulając do siebie swoją dziewczynę. Witała się po kolei ze wszystkimi, aż doszła do Davida.
-Hej, braciszku! – przytuliła się do niego mocno. Pachniał w taki cudowny sposób... Tak słodko i odurzająco. Zupełnie nie wiedziałam, czemu, ale chciała zostać w jego ramionach całą wieczność i jeszcze chwilę dłużej.
-No dobra! Będzie tego! Dajcie mi z nią w końcu zatańczyć!! – powiedział Pierre, odciągając ją od Dave’a prawie siłą. W głowie kołatały się słowa, które powiedział przed jej odlotem.
-To był głupi żart... – powtarzała sobie w myślach. – Przecież Seb też ci czasem mówi, że cię kocha, a on jest twoim kuzynem! A David to taki brat... Ale przecież nieprawdziwy... – biła się z myślami.
-Hej, co nic nie mówisz? – spytał ją cicho Pierre, kiedy tańczyli przytuleni.
-Tak jakoś... Wolę pomilczeć... – powiedziała z uśmiechem i pocałowała go w usta.
-No, i to jest jedna z czynności, które możesz wykonywać poza rozmową. – Jackie zaśmiała się i przytuliła do niego mocno.
Impreza się rozkręcała. Chłopaki po jakimś czasie przynieśli z piwnicy procenty. Mieli już nie tylko piwo, ale dziewczynom jakoś to nie przeszkadzało. Po trzech godzinach obraz przedstawiał się w dość łatwy do przewidzenia sposób: Sebastien i Selene siedzieli na kanapie, bardzo sobą zajęci. Obok nich kimał Jeff, z butelką niebezpiecznie przekrzywioną w bok i głową na piersi. Amanda i Chuck gdzieś się zaszyli, a David wyszedł przed dom. Jackie popatrzyła na swoich znajomych lekko rozczulonym wzrokiem.
-Czyżbyśmy zostali jedynymi osobami, które jeszcze cokolwiek kojarzą? – spytał Pierre, rozglądając się po pokoju.
-Na to wygląda... – odpowiedziała J., która była pod większym wpływem procentów niż on.
-Chodź... – wziął ją za rękę i zaprowadził na górę.
-Czy my myślimy o tym samym? – spytała dziewczyna, uśmiechając się zadziornie.
-Mam taką nadzieję... – powiedział, cicho otwierając drzwi. Nikt nawet nie zauważył, że ulotnili się z pokoju. Zamknęła drzwi, a on od razu pogładził ją dłonią po karku. Odwróciła się i pocałowała go w usta, biorąc jego twarz w swoje dłonie. Zakręciło jej się w głowie.
-Tym razem zamkniemy się na klucz... – powiedział, jedną ręką obejmując jej talię, a drugą przekręcają klucz w zamku. Przejechała delikatnie palcami po jego brzuchu i zagryzła dolną wargę. Pragnęła go bardziej niż wtedy, ale nie wiedziała, czy to nie przez alkohol krążący w jej żyłach. Wziął ją na ręce i położył na łóżku. Stopniowo pozbywali się kolejnych części garderoby. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, kiedy ściągnął z siebie koszulkę. Tak bardzo lubiła oglądać jego klatkę piersiową... Chciała, żeby jego dłonie pieściły każdy centymetr jej ciała i nie mogła się tego doczekać. Jego ramiona objęły ją mocno i przyciągnęły do siebie. Całował jej usta z niezwykłą zmysłowością, a one oddawała mu pocałunki z nawiązką. Zaczął całować jej dekolt, tak jak przed jej wyjazdem. Zdążyła już częściowo zapomnieć, jakie to wspaniałe uczucie. Delikatnie pociągnął językiem po jej szyi, a jej ciało ogarnął dreszcz. Szybko pozbył się jej stanika. Ktoś uderzył o drzwi.
-Widzisz, jakie ja mam dobre pomysły? – wyszeptał.
-Widzę i chcę zobaczyć ich więcej... – powiedziała, całując jego szyję. Zdjął jej dolną część bielizny i po chwili połączyli się w miłosnym uścisku. Czuła jego gorący oddech na swoim ciele. Miała ochotę, by ta chwila trwała wiecznie. Już wiedziała, co Sel miała na myśli mówiąc, że tego nie da się opisać...
-Seb, złaź ze mnie! – zapiszczała ze śmiechem Selene. Pierre i Jackie zeszli na dół, obejmując się. Jeff już się obudził, a Sebastien leżał na Sel. Wszyscy zaśmiewali się do łez ,nie wiadomo, z czego. David stał po ścianą, patrząc na nich nieprzytomnym wzrokiem.
-Coś przegapiliśmy? – spytał Pierre, uśmiechając się, ale gromadka na kanapie tylko wybuchnęła śmiechem.
-Napalili się... – mruknął David.
-Co zrobili? – spytała Jackie, patrząc na towarzystwo zdziwionym wzrokiem.
-Jeff przyniósł zioło... – odpowiedział beznamiętnym głosem chłopak.
-Ty też jarałeś? – spytał Pierre.
-Nie, jak na razie mam dość wszelkich używek... – powiedział cicho, uśmiechając się lekko. Pierre pociągnął J. i wyszli przed dom. Usiadł na najwyższym schodku, sadzając ją sobie na kolanach.
-Co David miał na myśli, mówiąc od tych „używkach”? – spytała, bawiąc się jego włosami.
-Kiedy cię nie było, zrobiliśmy sobie imprezę... – umilkł na chwilę, jakby się zastanawiał. – No i... Dave trochę przeholował... Najpierw wypił z 10 butelek, a potem jeszcze wypalił parę skrętów i mu, delikatnie mówiąc, odbiło...
-W jakim sensie?
-No... Pamiętasz może tę dziewczynę, która się go tak uczepiła po występie?
-No pewnie. – odpowiedziała i ogarnął ją jakiś żal, gdy pomyślała o dziewczynie, która pocałowała wtedy Davida.
-No więc... On ją zaprosił na tą imprezę... I po tym wszystkim ledwo stał i ledwo kojarzył, ale zaczął się do niej dobierać... Ale chyba coś mu się odpierdoliło z powrotem, bo przestał, ku jej rozczarowaniu... A teraz nawet nie spojrzy na cokolwiek, co mogłoby go ogłupić... – dokończył Pierre, a Jackie pokręciła głową z niedowierzaniem.
-Trochę to...niewiarygodne... – powiedziała w końcu słabo.
-Wiem, on wygląda na takiego grzecznego chłopca... Ale wcale taki nie jest. Poza tym po twoim wyjeździe zrobił się taki jakiś dziwny...
-To znaczy? – spytała Jackie.
-No, wiesz... Nigdzie nie chciał z nami chodzić i w ogóle...
-Słuchaj, a co z tym waszym demem? – zapytała dziewczyna.
-Za tydzień jedziemy nagrywać! – powiedział z uśmiechem Pierre.
-To...cudownie!! – krzyknęła Jackie, przytulając go mocno i całując.
-No my w sumie też się cieszymy... – odpowiedział chłopak takim tonem, jakby go to mało obchodziło i uśmiechnął się. – To naprawdę może być dla nas szansa...
-No ba! Ale nie boicie się, że wam zaczną coś...narzucać? – zapytała.
-Nawet jeśli... Nie poświęcę siebie samego dla kariery. – odpowiedział stanowczo.
-Kocham cię bardzo, wiesz? – szepnęła, tuląc się do niego.
-Wiem... – powiedział cicho, gładząc ją po włosach.
***
-I jesteś pewna, że nie chcesz nam nic powiedzieć?! – zapytała Selene, świdrując Jackie spojrzeniem.
-Tak, jestem pewna i mówię ci to po raz setny! – powiedziała, trochę już zdenerwowana J.
-A ja jednak myślę, że powinnaś nam powiedzieć, czemu ciebie i Pierre’a nie było przez jakąś godzinę podczas imprezy, co? – dopytywała dalej Sel.
-A ja myślę, że powinnaś dać jej spokój... – powiedziała Amanda, kiedy Jackie z wrażenia upuściła łyżeczkę i zanurkowała pod stół.
-A ja myślę, że powinnaś się nie wtrącać! – rzuciła Selene do Amandy, znowu wpatrując się swoimi stalowymi oczami w J., która wróciła spod stołu bez łyżki, ale za to z burakiem na twarzy. Wyglądało to tak, jakby chciała przewiercić jej mózg.
-A ja myślę... – zaczęła Am.
-A ja uważam, że powinnyśmy dać już temu spokój! – powiedziała stanowczo Jackie, odkręcając butelkę z wodą.
-Jestem za... – powiedziała Amanda, spuszczając wzrok na swój niedokończony lunch.
-Dobra, powiedź wprost. Pieprzyłaś się z nim, prawda?! – nie wytrzymała Sel. Jackie wypluła wodę z ust i zaczęła kaszleć. Selene uśmiechnęła się w taki sposób, jak to tylko ona umiała: trochę zwycięsko, trochę kpiąco, a trochę radośnie oraz zmrużyła oczy.
-Rany, Sel! Musisz być aż tak wulgarna?... – spytała cicho Amanda, patrząc na kumpelkę oskarżycielsko.
-A jednak... – wyszeptała, patrząc nadal z tą samą miną na J. – Nie wierzę... – dodała, mieszając łyżeczką w swoim jogurcie cytrynowym. Jackie dalej milczała jak zaklęta.
-To...to widać? – wyjęczała w końcu.
-Dla postronnego obserwatora jest to niedostrzegalne, natomiast dla mnie owszem. – powiedziała Sel, oblizując swoją łyżeczkę z takim spokojem, na jaki Jackie nie zdobyłaby się mówiąc o czymkolwiek, a już na pewno nie o „tych” sprawach. – Masz błyszczące oczy, zaróżowioną skórę, no i, pierwszy raz od 8 klasy, założyłaś spódnicę krótszą niż przed kolano. – dokończyła, wkładając sobie łyżkę z jogurtem do ust i uśmiechając się triumfalnie.
-Aż tak źle w niej wyglądam?... – spytała niepewnie J., obciągając swoją mini nieco w dół.
-Nie, wyglądasz super, Jackie. – powiedziała uspokajająco Amanda. – Ale, szczerze mówiąc, ja też nie mogę w to uwierzyć...
-Amanda, na Boga, przecież to nie jest coś strasznego! – wybuchnęła Selene. – A teraz, skoro i tak już to z ciebie w pewnym stopniu wyciągnęłam, powiedź nam, jak było... – powiedziała, łapiąc Jackie za rękę.
-No, ale... Co ja mam ci dużo gadać... Przecież wiesz... – powiedziała cicho J., patrząc w podłogę i czując, jak się rumieni.
-No ale przecież każda dziewczyna przeżywa to inaczej! – powiedziała nieoczekiwanie Am. Dziewczyny popatrzyły na nią.
-Am, czy ty też chcesz z nami o czymś pogadać? – spytała Selene, przyglądając się Amandzie badawczo.
-Nie, no co wy... – szepnęła dziewczyna. – Ja... Jeszcze nie... – zaczęła się plątać.
-Jasne, łapiemy. – powiedziała Jackie, uśmiechając się do niej. – Selene Dayton, uprzedzam cię lojalnie, że zaraz ci oddam, jeśli nie przestaniesz mnie kopać pod stołem raz do końca życia! – warknęła do Sel.
-O rany, ale ty jesteś wrażliwa... – bąknęła dziewczyna i założyła ręce na piersi. – No to mów!
-Pamiętasz, jak powiedziałaś, że tego nie da się opisać? – Selene kiwnęła głową. – Miałaś rację...
-Selene Dayton, czy masz mi coś do powiedzenia? – spytała surowym głosem dyrektorka. Patrzyła na Sel oskarżycielskim wzrokiem i lekko tupała nogą. Cała klasa siedziała w ciszy i patrzyła to na dziewczynę, to na dyrektorkę.
-Nie, nie mam. – powiedziała spokojnie Selene.
-Jesteś tego pewna? Bo jeśli tak, to zapraszam cię do twojej szafki... – powiedziała kobieta, otwierając drzwi i wskazując je Sel palcem. Dziewczyna, ociągając się, podniosła się z ławki i zniknęła za drzwiami. W klasie wybuchły szmery.
-Ja myślę, że ona ćpa. – powiedziała głośno i wyraźnie Amy Watson, patrząc wyzywająco na Jackie. – Prawda, Sims? – zwróciła się do niej swoim przesłodzonym głosikiem.
-Ja na twoim miejscu bym pilnowała, żeby ci tabletki antykoncepcyjne nie wypadały z plecaka. Nie musisz się tak obnosić z tym, że się kurwisz na prawo i lewo. – rzuciła oschle J., zaczynając znowu rysować w swoim zeszycie. Klasa zaśmiała się, ale zaraz potem zamilkła, gdyż Selene wparowała do sali z nachmurzonym obliczem.
-Powiadomimy twoich rodziców. Nie myśl, że będziemy to tolerować! – powiedziała ostro dyrektorka i odeszła w kierunku swojego gabinetu. Sel usiadła gwałtownie na krześle i założyła na uszy słuchawki.
-Ej, Selene! Co się stało? – zapytała szeptem Jackie, zdając sobie sprawę, że wszyscy na nie patrzą. Przyjaciółka zdjęła słuchawki z uszu i uraczyła ją ostrym spojrzeniem.
-Znaleźli w mojej szafce trawkę. – odpowiedziała rzeczowo. – I myślą... Nie, są przekonani, że ćpam...
-Że co?! Przecież to śmieszne! – powiedziała Jackie gwałtownie. Zadzwonił dzwonek. Spakowały swoje rzeczy do toreb i wyszły na korytarz. – Ale Sel... Ty się nie szprycujesz, nie? – zatrzymała się w pół kroku i popatrzyła na nią z niedowierzaniem. Selene wyszła przed szkołę i wyciągnęła z torby papierosy. Szybko wyciągnęła fajka i zaciągnęła się pospiesznie. – Selene, powiedź mi! – zażądała Jackie, ciągnąc ją za rękaw bluzki.
-Nie... Tak mi się wydaje... – powiedziała słabo, znowu się zaciągając.
-Sel, co to znaczy, że ci się wydaje?! Bierzesz albo nie, sprawa jest prosta!
-Nie daję sobie w żyłę... Ale palę strasznie dużo trawy... Dlatego miałam ją w szafce. No i... - urwała, patrząc na Jackie, jakby chciała zbadać jej reakcję. – Wciągałam kokainę... Ale nic poza tym! – powiedziała usprawiedliwiająco. J. kopnęła pustą puszkę po coli.
-Skąd miałaś kokę? – spytała, nie patrząc na przyjaciółkę.
-Od... od Seba... – powiedziała cicho dziewczyna. Jackie popatrzyła na nią wielkimi oczami.
-To Seb... też?
-Nie, on nie... Ale ja go poprosiłam. Chciałam zobaczyć, jak to jest... – Selene powiedziała to tak cicho, że J. ledwo dosłyszała. Sel rzuciła do połowy nie wypalonego papierosa i zdeptała go glanem.
-Nie wierzę... – w tym momencie pod szkołę przyjechał biały Chevrolet. Ten sam, którym jeździły razem z Sel w jej urodziny. Samochód jej starszego... Po chwili wysiadł z niego wysoki, szczupły facet ok. 40. Miał czarne, krótko obcięte włosy i identyczny nos jak Selene. Podszedł do nich szybkim krokiem.
-Porozmawiamy w domu, młoda damo! – powiedział, ciągnąc Sel za rękę w stronę samochodu. Nawet nie stawiała oporu. Jackie uświadomiła sobie, że Selene od pewnego czasu jest jakaś nieswoja. Miała dziwne, zamglone oczy i cały czas była nieprzytomna. Czy to możliwe, że jej najlepsza przyjaciółka się uzależniła? Rozmyślania przerwał jej ognisty pocałunek w szyję.
-Cześć, księżniczko! – powiedział Pierre, obejmując ją w pasie. Jackie patrzyła zmartwiona za odjeżdżającym autem. – Coś się stało?
-Sel właśnie powiedziała mi, że pali trawkę i bierze kokainę... – powiedziała cicho. – Jej ojciec zabrał ją do domu.
-To dlatego była taka dziwna.
-Ty... Ty też to zauważyłeś? – spytała, odwracając się do niego twarzą.
-No jasne, że tak. Seb też palił, przecież każdy to robi, ale ona ostro przeginała, kiedy cię nie było. Miała jakieś zgrzyty ze starą... – powiedział rzeczowo chłopak. – W ogóle dużo się działo, kiedy cię nie było... – dodał cicho.
-Co masz na myśli?
-Nic wielkiego... Wiesz, że w ten piątek jedziemy do studia? – zmienił temat.
-Naprawdę?! No to super!! – powiedziała radośnie Jackie.
-Pojedziesz z nami? – spytał, kiedy weszli objęci do szkoły.
-Zobaczę, okay?
***
Był piątek, a Selene wciąż nie było w szkole. Ku swojemu niezadowoleniu, Jackie musiała powiedzieć chłopakom, że nie pojedzie z nimi do studia. Musiała pojechać do Sel... Jechała autobusem, patrząc przez okno. Miasto było takie obce, kiedy była sama. Słońce zaszło już prawie zupełnie. Latarnie zaczynały się zapalać, a ludzie przyspieszali kroku, aby jak najszybciej dotrzeć do domów. Wysiadła na przystanku przed blokiem Sel. Spojrzała w górę i bez zdziwienia zauważyła, że w jej oknie nie pali się światło. Prawie zawsze siedziała po ciemku. Obydwie lubiły siadać wieczorami na szerokim parapecie jej okna i patrzeć na horyzont. Weszła do budynku. Weszła do windy i nacisnęła guzik z cyferką 15. Gdy drzwi zaczęły się zamykać, ktoś je przytrzymał. To był pan Dayton.
-O, witaj Jackie! Selene nie ma w domu... – powiedział uprzejmie.
-A...kiedy wróci? – spytała Jackie.
-Za jakieś 3 miesiące.
-Ale...gdzie ona jest?! – zapytała zdenerwowana.
-Wysłaliśmy ją wczoraj na odwyk... Nie chciała ze mną rozmawiać, więc postanowiliśmy z Samarą wysłać ją do innych specjalistów... – powiedział to tonem prezentera telewizyjnego. Dokładnie z takim spokojem, jak Sel.
Był psychologiem, ale J. wcale nie dziwiło, że Selene nie chce z nim rozmawiać. Miałaby mu powiedzieć o niej i o Sebie, o trawce, o chearleaderkach? To byłoby żałosne...
-Można ją odwiedzać? – spytała cicho Jackie.
-Niestety nie. To ma dawać lepsze efekty... Ale możesz do niej dzwonić. Jeśli chcesz, podam ci telefon... – podał ciąg cyfr, które Jackie szybko zapisała na świstku papieru. Pożegnała się z nim i zjechała na dół. Była 20:30, a na ulicy było pusto. Autobus szybko przyjechał i Jackie postanowiła zadzwonić do przyjaciółki od razu. Usiadła z tyłu pojazdu i wykręciła numer na komórce, którą matka kupiła jej we Francji. Pierwszy sygnał, drugi sygnał...
-Centrum leczenia uzależnień! W czym mogę pomóc? – spytała miłym głosem kobieta po drugiej stronie słuchawki.
-Dzień dobry, nazywam się Ja... Jaquline Sims. Mogłabym rozmawiać z Selene Dayton? – powiedziała, jak zwykle poprawiając się przy podawaniu swojego imienia. Zawsze musiała podawać to urzędowe, bo ludzie dziwnie reagowali na „Jackie”.
-Oczywiście. Jesteś jej koleżanką? – spytała kobieta.
-Tak.
-Już ją daję...
-Halo? – usłyszała lekko zachrypnięty głos Selene.
-Cześć, księżniczko ciemności! – powiedziała niepewnie J.
-Cześć! Fajnie, że się odezwałaś! Stary dał ci ten numer?
-Uhm... Słuchaj... Jak tam jest?
-Znośnie, zwłaszcza z Kimberly... – powiedziała Sel.
-Kim jest Kimberly? – spytała Jackie.
-To ta kobitka, z którą rozmawiałaś. Jest tu na wolontariacie, bo sama zeszła kiedyś na dno. Ja będę miała, z tego co słyszałam, lekko, bo dopiero zaczęłam i nie zaczęłam sobie od razu wstrzykiwać...
-Wiesz, kiedy wracasz?
-Myślę, że za jakieś 2 miesiące... Pilnuj swojego kuzyna, okay? Wiesz, jak panny się w stosunku do niego zachowują...
-Nie ma sprawy. Podać mu ten numer?
-Jakbyś mogła... Jackie?
-No co?
-Kocham cię...
-Ja ciebie też...
-Nie obiecuj sobie dużo po tym wyznaniu. Nie zrobię z tobą nawet połowy rzeczy, które robiłam z twoim kuzynkiem. – zaśmiały się.
-Muszę kończyć, trzymaj się!
-Tak, ty też... – rozłączyła się. Czekały ją dwa bardzo długie miesiące bez przyjaciółki. Nie zdawała sobie sprawy, że nie tylko bez niej...
-Ale synku, nie możesz... – urwała Elizabeth w połowie zdania. – Rozumiem, że Jeff mieszka bliżej studia, ale to nie znaczy, że masz siedzieć jego rodzicom na głowie przez miesiąc!...Jasne... Możesz poprosić Lynn do telefonu?... Lynn, kochana... – Jackie nie miała pojęcia, na temat czego jest prowadzona ta rozmowa, ale nie miała dobrych przeczuć. Poszła do swojego pokoju i włączyła sobie na discmanie Green Day. Po przesłuchaniu kilku piosenek do jej pokoju weszła ciotka.
-Nie mogę uwierzyć, że się na to zgodziłam... – powiedziała, siadając na łóżku. J. zdjęła z uszu słuchawki i zamieniła się w słuch - On nawet nie ma 18 lat!
-Ale ciociu, o co chodzi? – spytała dziewczyna, siadając obok niej po turecku.
-Sebastien przeprowadza się do Jeffa na miesiąc... Mają nagrywać tą swoją płytę i nie będą chodzić do szkoły, tylko będą siedzieć w studiu. A matura? Chcę, żeby poszedł na uniwersytet, zrobił karierę, a on tylko brzdąka na tej gitarze... – powiedziała ciężko ciotka, zakrywając twarz rękami. – Martwię się o niego... – wyszeptała i podniosła na Jackie oczy pełne łez. – Jackie, traktuję cię jak córkę... – powiedziała, biorąc ją za rękę. – Obiecaj mi, że chociaż ty skończysz szkołę i zajmiesz się czymś sensownym... – dziewczyna popatrzyła na jej smutną twarz, pełną troski i powiedziała słabo:
- Obiecuję. – Elizabeth przytuliła ja mocno. – Ale ciociu... Jak to nie będą chodzić do szkoły przez miesiąc?!
***
Przez 3 i pół tygodnia Jackie miała w szkole tylko Amandę, która wcale nie dawała jej pocieszenia, gdyż sama ciągle chodziła smutna z powodu jedynie nikłego kontaktu ze swoim chłopakiem. Prawda była taka, że prawie w ogóle nie wychodzili ze studia. Sebastien do domu dzwonił bardzo rzadko, a rozmowy z nim nie przebiegały najprzyjemniej. Na początku Pierre dzwonił do Jackie prawie codziennie, potem coraz rzadziej. Bardzo za nim tęskniła. Znowu zarobiła kolejny szlaban u Pumpkin i nie miał jej kto pomóc albo na nią poczekać. Czuła się cholernie samotna, zwłaszcza że Selene dalej nie wracała z odwyku. Te krótkie rozmowy telefoniczne przynosiły jej ulgę, ale tylko chwilową. Natomiast pojęła w końcu, czemu tak nagle w szafce Sel znaleziono trawę. Jedyną osobą, która poza Jackie, Amandą i samą Selene, znała kod do jej szafki. I tą osobą była Rose. Pewnego dnia zadzwoniła do niej, jakby nigdy nic.
-Cześć, Jackie! Przepraszam, że tak dawno nie dzwoniłam, ale miałam strasznie dużo zajęć! – zaświergotała radośnie Rose.
-Coś ty! To były tylko 2 miesiące... – zakpiła J.
-Nie bądź taka, Jackie! Spotkajmy się, dobra? Bardzo mi na tym zależy...
-No nie wiem...
-Proszę cię, Jackie! Nie chcę być przeciwko wam!
-No dobra. To gdzie i kiedy?... – umówiły się w parku za godzinę. Zbliżał się grudzień i na dworze zrobiło zimno i deszczowo. Jackie zarzuciła na siebie kurtkę i wyszła z domu. Po 20 minutach szybkiego marszu dotarłana miejsce spotkania. Rose oczywiście jeszcze nie było. Jackie śmiało weszła przez bramę. Na huśtawkach i karuzelach bawiły się dzieci. J. nie przepadała za nimi, ale nie darzyła ich też nienawiścią. Nawet uśmiechnęła się na ich widok. Szła żwirowymi alejkami, aż, zupełnie nieświadomie, dotarła do wielkiego drzewa. Uśmiechnęła się szeroko i usiadła na ławce pod nim. Słyszała z oddali pisk dzieci i pokrzykiwania matek. Przymknęła oczy i pozwoliła, aby wiatr bawił się jej włosami.
-Jesteś za wcześnie. Aż tak ci zależało? – rozległ się głos tuż obok niej. Nawet nie otworzyła oczu.
-Nie, po prostu nudzi mi się w domu... – odpowiedziała. Rose usiadła obok niej.
-Dlaczego już nie możemy się przyjaźnić? – spytała z żalem w głosie. – Tyle nas łączyło...
-Rose, tak naprawdę, to łączyło nas niewiele. Znamy się bardzo długo, ale chcemy różnych rzeczy. Ty chcesz popularności, a ja... – urwała, bo zorientowała się, że tak naprawdę nie wie, czego chce.
-A ty chcesz siedzieć cicho. – dokończyła za nią Rose.
-Powiedźmy.
-Zrozum, Jackie... – J. popatrzyła na nią swoimi zielonymi oczami, które błyszczały teraz w ciemności jak dwie żarówki. – To wszystko... Nasza przyjaźń rozpadła się przez tą całą Selene!! To ta satanistka jest wszystkiemu winna! – prawie krzyknęła jej w twarz Rose. Jej włosy były jeszcze jaśniejsze niż kilka miesięcy temu. I to bynajmniej nie była wina latarni.
-Widzę, że przejęłaś już od nich teksty, co? Na mnie pewnie mówisz „niedołęga”... – wściekła się Jackie.
-Wcale nie! Ja ciebie naprawdę lubię. A Amy i reszta dziewczyn... One już nic do ciebie nie mają! Tylko do niej! Mogłabyś... Mogłabyś do nas przystąpić... Mogłoby być tak, jak chciałyśmy, kiedy miałyśmy 10 lat... – dokończyła cicho Rose.
-Ale my już nie mamy 10 lat. I nigdy nie będziemy miały... – powiedziała poważnie Jackie. – Nigdy w życiu nie wrócę do tamtego świata, rozumiesz?! One mnie skrzywdziły i jeśli nie pasują im moi przyjaciele, to ja też im nie pasuje! – krzyknęła Jackie, zrywając się z ławki. Rose nadal siedziała spokojnie.
-Zostaw w cholerę tę słodką idiotkę Am i tą zdzirę Selene. Ty jesteś inna, jesteś lepsza niż one! – krzyknęła jej w twarz Rose, także wstając i stając tuż przed nią.
-Nie zostawię prawdziwych przyjaciółek dla tych dziwek i ciebie. Zdradziłaś mnie. Jeśli spotkałaś się ze mną, żeby mi powiedzieć, że w jakiś niewyjaśniony sposób jestem lepsza od nich i tylko dlatego mam dołączyć do moich wrogów, to żegnam, Rose. Tym razem na zawsze... – rzuciła krótko i zaczęła powoli iść w kierunku wyjścia.
-Wiesz, dopiero kilka miesięcy temu zrozumiałam, czemu taka laska jak ty spotyka się z kimś takim, jak Pierre Bouvier... – krzyknęła za nią Rose. Jackie stanęła i obejrzała się za siebie z wściekłością, nie mówiąc ani słowa. – Jest naprawdę nieziemski w łóżku. Ale ty o tym już pewnie wiesz... – Jackie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Dłonie, które miała zaciśnięte w pięści teraz rozluźniły się, a jej cała duma i poczucie wyższości nad tą małą zdzirą zmalały.
-Skąd...? – zaczęła cicho, patrząc na Rose ze łzami w oczach. Doskonale domyślała się, skąd ona to wie, ale nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Przekonywała siebie, że to jakiś idiotyczny żart i siłą opanowała się, aby nie rozejrzeć się w poszukiwaniu ukrytych po krzakach kamer.
-Pieprzyłam się z nim. Czekaj, jak on to powiedział... Był bardzo samotny, kiedy wyjechałaś... – Rose delektowała się każdym słowem, które raniło Jackie jak nóż wbijany w serce. – Szczerze, to nie zapomnę tej nocy do końca życia... – dokończyła, uśmiechając się złośliwie. – Nie powiedział ci? Ojej! – zakryła sobie usta dłonią, udając zawstydzoną. – Przepraszam, nie wiedziałam... – zaśmiała się głośno, ale Jackie już nie mogła wytrzymać. Zaczęła biec przed siebie. Włosy smagały ją po twarzy. Potykała się o wystające korzenie, ale na nic nie zwracała uwagi. Po czerwonych od zimna policzkach spływały jej ciepłe łzy. Nie czuła w sobie nic, prócz ogromnego bólu...
Aż do zachodu słońca błąkała się po ulicach Montrealu. Nawet po zmroku nie zrobiło się zimno. Usiadła na ławce w centrum miasta i zaczęła patrzeć na ludzi. Lubiła to. Zapominała o reszcie świata i wyobrażała sobie, kim mogą być osoby, które ją mijają. Po dłuższym czasie coś zabrzęczało w jej kieszeni. „Pierre dzwoni” uświadomił jej wyświetlacz. Uśmiechnęła się kpiąco i odrzuciła rozmowę. Włożyła telefon do kieszeni, ale po chwili znowu rozległ się dzwonek. SMS. Otworzyła wiadomość i przeczytała jej treść bez emocji.
„Błagam cię, kochanie! Daj nam jeszcze jedną szansę!! Tak bardzo żałuję... Ona była zwykłą kurwą, która nic dla mnie nie znaczyła... Kocham Cię...” Zaśmiała się cicho i szyderczo i schowała komórkę.
-Ja też byłam dla ciebie tylko lalką do wypieprzenia... – mruknęła pod nosem. Po raz kolejny wyjęła telefon i wybrała numer.
-Hej, Jackie! – powitał ją radosny głos Kimberly z ośrodka odwykowego. – Selene już tutaj nie ma!
-Naprawdę?! Kiedy wyszła?! – zapytała ze zdziwieniem J.
-Jakąś godzinę temu! Proszę cię, pilnuj jej, okay? To świetna dziewczyna...
-Jasne, zadbam o nią... – powiedziała Jackie z uśmiechem, rozłączając się. Popatrzyła w górę i uświadomiła sobie, że siedzi pod apartamentowcem Sel. W jej oknie widać było przebłyski światła świec. Zerwała się z ławki i wleciała do budynku. Nerwowo nacisnęła guzik windy i syknęła przed zęby:
-Szybciej! – drzwi otworzyły się i wpadła do windy jak bomba. Nacisnęła 15 i zaczęła przeskakiwać z nogi na nogę. W końcu dojechała. Rzuciła się do drzwi jak wariatka i zaczęła naciskać dzwonek.
-Pali się? – spytała Selene, rozkładając ramiona. Jackie pisnęła i przytuliła się do niej
-Masz kościstą miednicę... – mruknęła w jej gęste włosy.
-Nie, po prostu schudłam... – odpowiedziała Sel, odsuwając ją od siebie. Jej oczy zrobiły się jeszcze bardziej stalowe i tajemnicze. Miała ramiona jak zapałki i wory pod oczami.
-Wyglądasz... – zaczęła Jackie.
-Paskudnie, wiem... Chodź, mam “The Nightmare Before Christmas”. – powiedziała, ciągnąc ją do środka. Oglądały film w ciemnościach, chrupiąc chipsami. W pewnym momencie Selene, nie odrywając oczu od ekranu, zapytała:
-Jak tam twój chłoptaś?
-Nijak... Już z nim nie jestem... – powiedziała obojętnie Jackie. Selene upuściła miskę z chrupkami i popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
-Tak po prostu? – spytała w końcu. Jackie, pociągając nosem i wycierając go co jakiś czas w sweter, opowiedziała jej wszystko, co słyszała od Rose i jej byłego. Selene przytuliła ja mocno ramieniem i powiedziała:
-Wyrwiemy mu jaja, chcesz? To chyba będzie najgorsza kara dla erotomana... – powiedziała, wstając i rozglądając się po pokoju. – A! Jest! – krzyknęła triumfalnie, wchodząc na stołek i ściągając z półki małą, szmacianą lalkę. – Pamiętasz pana Smitha? – zapytała, uśmiechając się złośliwie i machając lalką.
-Jasne, że tak! – powiedziała Jackie, uśmiechając się i wycierając oczy.
-No, to teraz zmienimy go co nieco... – zamruczała do siebie Sel, siadając na podłodze po turecku i łapiąc markera. – Pan...Bouvier... – powiedziała cicho, zamazując stary napis na lalce i pisząc nowy. – Masz coś od niego?
-Yhm... – odpowiedziała J., wyciągając z portfela zdjęcie Pierre’a.
-Świetnie... Teraz dawaj nożyczki... – zaczęły wycinać głowę i przytwierdziły ją do szmatki. – A teraz... W co najbardziej chciałabyś... – nie skończyła, bo Jackie, uśmiechając się złośliwie, wbiła właśnie lalce szpilkę między nogi. – Brawo, kochanie! Delikatność przede wszystkim... – powiedziała Sel, wbijając kolejną igłę w głowę szmaciaka...
***
Jackie, uśmiechnięta i zadowolona, wyszła od przyjaciółki o 23:30. Zamachała ręką na nocny autobus, który właśnie zbliżał się do przystanku. Wsiadła do maszyny i usiadła jak zwykle z tyłu. Zapatrzyła się w okno, za którym widać było miasto, które przestało już tętnic życiem. Senne ulice i takich ludzi można było zobaczyć w jego nocnym krajobrazie. Po pół godzinie jazdy zobaczyła majaczącą w oddali bramę parku. Wpadła na pewien pomysł. Zerwała się z miejsca i podbiegła do kierowcy.
-Może się pan tu zatrzymać? – zapytała.
-A nie będziesz się bała? – zażartował mężczyzna. – Takiej ładnej dziewczynie mogą coś zrobić... – Jackie uśmiechnęła się przyjaźnie i podziękowała facetowi. Wysiadła na przystanku i objęła się ramionami, bynajmniej nie z zimna. Podeszła do bramy i szarpnęła. Bez zaskoczenia stwierdziła, że jest zamknięta. Sprawnie przeskoczyła i ruszyła żwirowymi alejkami. Dotarła do placu zabaw. Rozejrzała się wokoło. Nikogo nie było, bo i kto poza nią siedziałby w parku o 12 w nocy? Śmiało ruszyła przez, mimo ciemności, soczyście zielony trawnik i usiadła na jednej z huśtawek. Powoli rozbujała zabawkę i zamknęła oczy. Wiatr delikatnie rozwiewał jej włosy. Odchyliła się lekko do tyłu i poczuła się, jakby znowu miała 5 lat i wszystkie kłopoty odleciały razem z wiatrem.
-Ładnie to tak łazić się samej po parku w nocy? – zapytał ktoś kpiącym głosem. O mało co nie zleciała z huśtawki. Odwróciła się.
-Boże, ale mnie przestraszyłeś... – powiedziała, uśmiechając się. Chłopak usiadł na drugiej huśtawce i zrównał się z nią.
-A gdybym to nie był ja, tylko jakiś pięćdziesięcioletni pedofil, który miałby wobec ciebie niecne zamiary? – spytał.
-David, nie wiem, co by było gorsze: pięćdziesięcioletni pedofil czy ty! – zaśmiała się Jackie.
-Ej, no!! Nie przesadzaj!! Ja jestem tylko świrem... – powiedział Dave, udając obrażonego.
-Nie jesteś „tylko świrem”. – powiedziała poważnie dziewczyna. – Jesteś moim świrem. – dodała, kładąc nacisk na drugie słowo. Dave roześmiał się i zatrzymał huśtawkę.
-Coś nie tak? – spytała, nadal się huśtając.
-Tylko ja mogę się nazywać świrem. – powiedział z poważną miną.
-No i co z tego? – zapytała obojętnie, znów zamykając oczy.
-Zapłacisz mi za to...
-Ła!! – po chwili leżała na trawie, przygniatana przez Davida. – Tego nie było w planach! – zawyła, śmiejąc się.
-Nikt ci nigdy nie powiedział, że świry są nieprzewidywalne? – spytał, błądząc oczami po jej twarzy. Odgarnął jej kosmyk włosów z czoła.
-O, tak. To naprawdę najbardziej mi to teraz przeszkadzało... – zakpiła i przewróciła się, kładąc się na nim. – I kto jest górą? – zapytała zwycięsko.
-Zaraz się przekonamy... – zaczęli się toczyć po trawie, zanosząc się śmiechem. W końcu, dysząc od rechotu, wylądowali na trawie obok siebie.
-Patrz, ile gwiazd... – powiedziała, podnosząc rękę do nieba.
-Widzę! Weź uważaj z tą ręką, bo mi oko wydłubiesz! – powiedział, dźgając ją w łokieć.
-Au! Wcale nie chciałam ci wydłubywać oka! – zaprotestowała. – No, wiesz... Chyba, żeby po to, żeby je zamarynować i postawić na półce koło mojego łóżka...
-No i po co?
-Żeby na nie popatrzeć... – powiedziała, przewracając się na bok i patrząc na jego profil. Odwrócił głowę i popatrzył na nią z uśmiechem. Patrzyli tak na siebie w milczeniu, nie wiedząc, ile czasu im to zajmuje. – Lubię twoje włosy... – wyszeptała, przeczesując mu grzywkę palcami. – Chociaż masz farbowane... – roześmiał się.
-A co? Nie przepadasz za blondem?
-Tylko u ciebie go lubię... – powiedziała, delikatnie przejeżdżając palcem wzdłuż jego łuku brwiowego, a potem kości policzkowej.
-Chodź! Idziemy na drzewko! – powiedział, wstając i podając jej dłoń. Podniosła się z trawy i poszła za nim na drzewo. Weszli po „drabince” i usiedli na kładce. Znowu wszystko było tak, jak kilka miesięcy temu, kiedy się dowiedziała, że wyjeżdża. Nawet księżyc świecił tak samo.
-Wiesz... Pierre do mnie dzwonił... – powiedział cicho. Popatrzyła na niego z mieszaniną żalu i zdumienia.
-Po co? – spytała, wpatrując się w księżyc.
-Powiedział, że wyszła ta głupia sprawa z Rose...
-Wiedziałeś?! – popatrzyła na niego z wyrzutem. Pokiwał głowa.
-Byliście tacy szczęśliwi... Nie chciałem... – zaczął cicho.
-Już nieważne... On już dla mnie nie istnieje... – wyszeptała, opierając głowę na jego ramieniu i wciąż patrząc w księżyc. Objął ją delikatnie ramieniem. Złapała go za rękę. Ścisnął ją mocno i przyciągnął ją do siebie.
-Ale...już zupełnie nic do niego nie czujesz? – spytał cicho.
-Nie... Tak... Nie wiem... – powiedziała słabo. Na ich splecione ręce kapnęły jej łzy.
-A jednak... – powiedział David. Popatrzyła na niego. Patrzył w przeciwną stronę. Uwolniła rękę z uścisku, wzięła jego brodę w swoje palce i odwróciła twarz ku sobie. Popatrzył na nią smutnym wzrokiem. Miał takie bajkowe oczy... Pamiętała je tak dobrze. Wtedy przypomniała sobie dzień jej wylotu.
-David... Pamiętasz może, co powiedziałeś mi na lotnisku? – spytała słabo.
-Chodzi ci o to, co ci powiedziałem, jak się żegnaliśmy? – pokiwała głową.
-Pamiętam... – popatrzył w podłogę.
-Czy... Czy ty mówiłeś poważnie?
-Tak... – powiedział cicho, patrząc w przestrzeń.
-A...nadal tak myślisz? – pokiwał lekko głową. Ostrożnie zdjęła jego ramię ze swojego i usiadła na nim okrakiem. Popatrzyła mu głęboko w oczy, jakby szukając jakiejś odpowiedzi, której nigdy wcześniej nie mogła znaleźć. I poczuła, że znalazła... Delikatnie musnęła jego wargi swoimi, jakby bojąc się, że ją odrzuci. Ale on tylko objął ją w pasie i zrobił to samo. Zaczęli się całować coraz namiętniej i mocniej. Poczuła coś, czego nigdy nie czuła przy żadnym facecie: bezpieczeństwo. Po chwili leżałanaga na deskach, które wcale nie były niewygodne, przytrzymywana przez jego silne ramiona. Czas stanął w miejscu. Całował ją delikatnie swoimi miękkimi wargami. Błądził nimi po jej szyi i brzuchu.
-Zdajesz sobie sprawę, że zaraz przelecisz mnie na tym cholernym drzewie w publicznym parku? – zapytała, uśmiechając się leciutko.
-Nie musisz tego tak określać, to po pierwsze. A po drugie to, że jesteśmy w parku i siedzimy...na drzewie... Gówno mnie obchodzi. – powiedział w końcu, przeczesując jej grzywkę palcami. Już miała coś odpowiedzieć, kiedy zamknął jej usta pocałunkiem.
-Lepiej nic nie mów, bo potem obydwoje będziemy tego żałować... – dodał cicho. Pokiwała głową i zamknęła oczy. Jego dłonie były delikatne, a jego pieszczoty dawały jej niezwykłą rozkosz. Przygryzła lekko dolną wargę. Zapomniała, że to nie jest jej pierwszy raz, a on nie miał zamiaru jej o niczym przypominać. Pomyślała, że to, co działo się teraz, mogłoby się nigdy nie zdarzyć, gdyby nie to, co zdarzyło się wcześniej. W chwili zupełnej ekstazy wbiła mu lekko paznokcie w skórę na plecach. Pocałował ją namiętnie, a jego oczy wydały jej się jeszcze bardziej bajkowe, niż wcześniej...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez trampeczka, a co xD dnia Czw 1:27, 20 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
trampeczka, a co xD
Mam autografy członków z SP
Dołączył: 24 Cze 2005
Posty: 7359
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Nienacka Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Czw 1:27, 20 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
15th of July, 2002
-Gdzie odbędzie się wasz kolejny koncert, chłopaki? – zapytała prezenterka TRL.
-W naszym ukochanym mieście, czyli w Montrealu! – powiedział Pierre, uśmiechając się do niej.
-To samo mówiłeś, kiedy mieliśmy mieć koncert w Nowym Jorku... – upomniał go David.
-Bo ja po prostu kocham każde miasto, w którym są fajne dziewczyny... – powiedział Pierre z rozbrajającym uśmiechem, co wzbudziło wiwaty na widowni.
-A teraz zobaczcie nowy teledysk chłopaków... – ktoś brutalnie jej przerwał, wyłączając telewizor wideo.
-A ja cię nadal kocham... – mruknęła z rezygnacją Jackie. Wzięła z miski kolejną garść chipsów i przetransportowała ją do ust.
-Nagrałam sobie to jakiś czas temu, a ty mi to wyłączasz! Czemu?– spytała Selene, zdejmując sobie z włosów kolejnego wałka i wchodząc do pokoju. Jackie popatrzyła na nią znudzonym wzrokiem.
-Mam już dość, Sel. Dość mojego kuzynka w telewizji, internecie i radiu. Wystarczy, że pamiętam go, kiedy latał nago po domu, kiedy miał 7 lat... – powiedziała znudzonym głosem i podniosła się z kanapy.
-Nie idź nigdzie, tylko mi pomóż! – powiedziała z wyrzutem przyjaciółka i zachęciła ją ruchem głowy do zdejmowania jej wałków. J., ociągając się i wzdychając, zaczęła jej pomagać. Selene zaczęła chichotać.
-Nie trzęś się tak, bo ci powyrywam włosy! – powiedziała z rozbawieniem Jackie, ale po chwili już obie ryły się na maksa.
-Naprawdę latał nago po domu? – spytała, dusząc na chwilę śmiech, Selene.
-Zdarzało się... – mruknęła Jackie, patrząc na nią z iskierką ironii w oku. Nabyła tę iskierkę w kilka miesięcy po wyjeździe Seba i reszty Simple Plan. Była ona jednocześnie zachęcająca i odpychająca. Kiedy skończyła pomagać koleżance, podeszła do lustra i potargała swoje bardzo długie, brązowe włosy. Były teraz dużo dłuższe niż Selene. O tym zawsze marzyła, nieprawdaż? Nie miała już grzywki, spod której mogła rzucać nieśmiałe spojrzenia. Zresztą, już ich nie rzucała, a jeśli nawet, to nie były one nieśmiałe. Była wyzywająca i pewna siebie. Zmieniła się nie tylko jej fryzura i poczucie własnej wartości. Jej oczy, które nadal były jadowicie zielone, świeciły teraz niezwykłym blaskiem kogoś, kto kocha swoje życie. Kogoś, kto jest spełniony. Kogoś, kto nie potrzebuje nikogo, a na pewno nie faceta, do szczęścia. Przejechała po policzkach, czole i przekłutym nosie gąbeczką z podkładem. Poprawiła kolczyk, małą gwiazdeczkę, i jeszcze raz podtapirowała palcami włosy. Umalowała powieki na pomarańczowo i nałożyła na usta błyszczyk o lekko brązowym odcieniu. Odeszła kilka kroków od lustra i przyjrzała się swojej sylwetce. Nabrała trochę ciała, co tylko wyszło jej na korzyść. Miała większy biust i kobiece biodra. Od jakichś 2 lat przestała czuć się jak gówniara. Była kobietą... Ale i tak ciągle była szczupła.
-O rany!! Weź się pospiesz! Ty nie masz dla kogo się pindrzyc, a ja mam!! – powiedziała z wyrzutem Selene, popychając ją biodrem w bok. Wzruszając ramionami, Jackie poszła do swojego pokoju i otworzyła szafę. Po chwili zastanowienia wyciągnęła z niej czarne, lekko obcisłe na pośladkach jeansy i żarówiasto zielony podkoszulek. Włożyła to na siebie i wróciła do pokoju Sel, która teraz przykładała do siebie krótką, czarną sukienkę.
-Sel? My idziemy na koncert! – uświadomiła ją.
-No wiem, wiem... Tylko... W co ja mam się ubrać? I tak wypadnę przy tobie blado... – zasmuciła się Selene.
-Ej, ja nie zamierzam zarywać do mojego kuzynka, więc bądź spokojna! – powiedziała z uśmiechem Jackie, rzucając jej z szafy czarny, obcisły tank top i jeansy.
-A do kogo masz zamiar zarywać? – spytała przebiegle Sel, wkładając spodnie.
-Do nikogo. – mruknęła Jackie.
-Ojejku, J.! Przynajmniej się dobrze... – przerwał jej sygnał komórki. – Halo?... O, cześć misiu! – Jackie przewróciła oczami. No, tak. Selene i Seb chyba nigdy się nie rozstaną. Ktoś coś jej kiedyś mówił o starych, dobrych małżeństwach... Weszła do kuchni, szukając po wszystkich szafkach gumy do żucia. Mieszkała z Selene, odkąd obie zaczęły studiować na uniwersytecie. Sel studiowała sztukę, a Jackie medycynę. Sama do końca nie wiedziała, czemu. Ale była zadowolona. Miała zapewnioną pewną pracę, a nie, jak Seb, zajęcie na chwilę. Fakt, odnieśli sukces. Ale czy do końca życia będzie fikał po scenie z gitarą, ku uciesze małolat?! Wreszcie odnalazła drażetki i wepchnęła sobie dwie do ust. Wróciła do pokoju przyjaciółki i zastała ją szepczącą czułe słówka do telefonu. Na jej widok dziewczyna zerwała się z łóżka i rzuciła do telefonu rzeczowe:
-Muszę kończyć, do zobaczenia po koncercie! – i rozłączyła się.
-No, nareszcie! Już myślałam, że puszczę pawia! – zaśmiała się Jackie i zaczęła wkładać trampki. Selene założyła swoje ukochane glany i wyszły na ulicę. Selene otworzyła automatyczny zamek w samochodzie i wsiadły.
-Włącz radio, okay? – poleciła, zapalając silnik. Jackie nacisnęła guzik.
-O rany! Czy ja mówiłam coś o tym, że mam dość?! – powiedziała ze złością, przełączając kanał, na którym leciało „Addicted” zespołu jej kuzyna. – Wystarczy, że jestem na to skazana dziś wieczorem... – mruknęła, patrząc na ulice, które mijały w zawrotnym tempie. – Sel, luzuj... – dodała cicho patrząc, jak Selene cała się spina i ciągle dociska gaz. – Już niedługo go zobaczysz...
***
-Pierre, podpiszesz mi się na koszulce?! – pisnęła jakaś, na oko 13 letnia, dziewczyna.
-Jasne, słonko! – powiedział, biorąc od niej markera.
-Pierre, jakiż ty uroczy! – zakpił David, podpisując innym fankom płyty.
-Nie przejmujcie się tym debilem, on jest niespełna rozumu, co zresztą widziałyście na scenie... – udał szept do dziewczyn od koszulek. Dave dźgnął go między żebra, a reszta chłopaków zaczęła się ryc. Podpisywali się i pozowali do zdjęć już od jakiejś godziny, ale uwielbiali to. Zwłaszcza, że dziewczyny z Montrealu były naprawdę słodkie. Jak zawsze zresztą. Kiedy dziewczyny od koszulek odeszły, Pierre popatrzył przed siebie. Jakaś ładna dziewczyna, może trochę młodsza od niego, stała oparta o wzmacniacz i patrzyła na nich wzrokiem pełnym rozbawienia. Przez to spojrzenie, on, wielki podrywacz i sławny po wsze ziemie Casanova, nie miał odwagi się do niej nawet uśmiechnąć. A była tak cholernie ładna... Ich spojrzenia spotkały się na chwilę. Panna uśmiechnęła się trochę kpiąco, a trochę słodko. Jej oczy kogoś mu przypominały....
***
-Selene!! – krzyknął Seb, a Sel uśmiechnęła się radośnie.
-Cześć, misiu!! – pisnęła i zanim Jackie zdążyła coś powiedzieć, już przytulała się do Sebastiena.
-Wracam do domu!! – krzyknęła jeszcze J. i, kopiąc pustą butelkę, powlokła się w kierunku wyjścia z obiektu. Była wściekła. Na Selene. Na Seba. Na ten cholerny zespół. Na ich fanki. Miała dość. I nie pamiętała już, który raz to powtarza...
-Hej, gwiazdeczko... – usłyszała za sobą i odwróciła głowę...
***
-O rany, ale fajnie was widzieć!! – krzyknęła Sel, przytulając się do Chucka i Jeffa jednocześnie.
-Trochę czasu minęło... – wydyszał Jeff. Selene przywitała się z Pierre’em i usiadła na kolanach Sebowi.
-Yyy... Sel? – zaczął cicho Jeff.
-No co?
-Gdzie jest Jackie? – zapytał rzeczowo Pierre.
-Jak to, gdzie?! Ona jest... Jackie?! – zerwała się jak oparzona i poleciała na korytarz. J. nigdzie nie było.
-Skarbie, nie martw się. Najwyżej ją przyprowadzą, jak jej nie wpuszczą. Wiesz, jaka ona jest... Zacznie się awanturować... – powiedział uspokajająco Sebastien i wciągnął ją z powrotem do środka. Z niezbyt zadowoloną miną wróciła do pokoju.
-Seb, ona już nie jest taka, jak kiedyś. Bardzo się zmieniła przez te dwa lata, kiedy was nie było... – powiedziała słabo Sel, siadając między Pierre’em a Chuckiem.
-To nie zmienia faktu, że i tak ją przyprowadzą. Zawsze zgarniają nam ładne dziewczyny. – zaśmiał się Jeff. Selene uśmiechnęła się słabo.
-Wiecie co? Zadzwonię do niej... – powiedziała w końcu.
-Jeśli będziesz wtedy spokojniejsza, to dzwoń. – Sebastien pogładził ją po policzku. Selene wybrała numer i z wypiekami na twarzy czekała na podniesienie słuchawki.
-Cześć, zdziro! Mówiłam ci, że wracam do domu! – powitała ją Jackie.
-Ale... No chłopaki chcieliby się z tobą zobaczyć i w ogóle... – powiedziała cicho Sel. Jeff wyrwał jej telefon.
-Masz tu w tej chwili przyłazić! – wrzasnął do słuchawki.
-Żałuję, ale nie mogę. Jestem bardzo zajęta... – odpowiedziała zagadkowo.
-A czym bądź kim się zajmujesz? – spytał Chuck, wyrywając z kolei słuchawkę Jeffowi.
-Nieważne... – odpowiedziała Jackie.
-Dajcie mi ten telefon... – wyszeptał Pierre, a kumpel bez słowa oddał mu komórkę...
***
-Hej, Jackie... – usłyszała cichy głos w słuchawce.
-Pierre? – spytała zaskoczona. – Coś się stało?
-Wiesz, chcielibyśmy się z tobą zobaczyć... Poza tym... Pomyślałem, że może teraz, kiedy już minęło trochę czasu, moglibyśmy sobie coś wyjaśnić... – powiedział powoli.
-Wiesz, ja nie mogę przyjść... Ale okay, możemy pogadać. – podniosła się z ławki, na której siedziała i zaczęła chodzić w tą i z powrotem.
-Ja naprawdę nie chciałem, żeby to wszystko się tak skończyło... Byłem chujem i zdawałem sobie z tego sprawę od początku...
-Miło, że zauważyłeś i przyznajesz się do tego. – rzekła trochę kpiąco.
-Wiesz, pewnie masz nas dosyć, w sensie zespołu, ale... Ja napisałem dla ciebie piosenkę, wiesz?
-Naprawdę? Którą? – powtarzała w pamięci znane jej teksty, ale żadnego nie mogła skojarzyć.
-„Addicted”... – powiedział cicho.
-Nie pomyślałabym, że jest dla mnie... – powiedziała słabo, kładąc sobie dłoń w okolicach serca. Poczuła piekące ukłucie, jakby ktoś na nowo rozognił starą ranę. Kochała go wtedy, kiedy ją tak bardzo zranił. Dlatego to tak bolało. Kochała go też teraz, chociaż teraz był jej tak daleki i już go nie rozumiała. I wiedziała, że będzie go kochać...
-Ja naprawdę cię zajebiście kochałem... Tak strasznie mi na tobie zależało i wszystko spieprzyłem...
-Ja też cię kochałam i wiedziałeś o tym... – powiedziała cicho i poczuła, że w oczach zbierają się jej łzy.
-Jackie... Ja nadal cię kocham, skarbie... – usłyszała gorący szept w słuchawce, a po jej policzkach pociekły ciepłe krople. – Ja wiem, że jesteśmy teraz inni, że bardzo długo się nie widzieliśmy, ale... Czy nie mogłabyś tu przyjść?
-Po co? – zapytała, starając się nadać swojemu głosowi obojętny ton.
-Tak bardzo chciałbym cię zobaczyć, przytulić, pocałować... – wyszeptał w słuchawkę. – Błagam cię, przyjdź!! Będę cię kochał tak, jak wtedy!! Znowu będziesz moją księżniczką!! Dam ci, co tylko zechcesz... Tak bardzo cię pragnę... – sztylet wszedł w jej serce zdecydowanie zbyt głęboko. Musiała to skończyć...
-Szczerze mówiąc, powiem ci coś... Kocham cię i wątpię, żeby to się tak nagle zmieniło, ale już nigdy nie będziemy razem. Nigdy, rozumiesz?! – krzyknęła w słuchawkę. – A teraz wybacz, muszę kończyć...
-Jackie...
-Co? – jej głos brzmiał strasznie płaczliwie. Miała ochotę szlochać i bić pięściami w ziemię. Czemu była taka okrutna dla samej siebie?! Czy go nie pragnęła? Chciała poczuć jego silne ramiona i gorący oddech na sobie. Chciała go mieć i zamknąć się z nim w złotej klatce.
-Pamiętaj, że zawsze będę cię kochał... – powiedział cicho.
-Masz załatwione... – powiedziała i rozłączyła się. Wróciła na ławkę i usiadła na niej ciężko. Oparła łokcie na kolanach i zakryła twarz dłońmi. Czuła, jak przez palce przeciekają jej łzy. Ktoś objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Położyła mu głowę na ramieniu i popatrzyła w oczy. Uśmiechnął się do niej, a ona do niego. Przez łzy, ale jemu to wystarczyło. Mogłaby na niego nakrzyczeć i zmieszać go z błotem. Za bardzo ją kochał, żeby jej nie przebaczyć...
-David? – wyszeptała, siadając mu na kolanach i oplatając ręce wokół szyi.
-Co, skarbie? – zapytał, odgarniając jej włosy z twarzy.
-Wiesz, że jesteś moim najlepszym przyjacielem? – zapytała cicho, wtulając nos w jego bluzę.
-Tak... Wiem... – odpowiedział prawie bezgłośnie, gładząc ją po włosach, a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
trampeczka, a co xD
Mam autografy członków z SP
Dołączył: 24 Cze 2005
Posty: 7359
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Nienacka Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Czw 1:31, 20 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
W życiu szybciej całego opowiadania nie dodałam, nie?
To wszystko dlatego, że to nie moje
To największy dowód na to, że nie kłamie!
Ale fajne opo, prawda? xD
P.S. Mam nadziję, że panie o niezmiennych rangach wybaczą mi tyle postów pod sobą, ale to opo było za duże jak na jeden czy dwa...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez trampeczka, a co xD dnia Czw 1:33, 20 Lis 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
NastySpirit
Zbieram pieniądze na plakietkę SP
Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 789
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zzzz...iębice ;) Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Czw 9:07, 20 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
O kurcze xD Jak wrócę ze szkoły to od razu polecę to przeczytać;D
EDIT
O matko! To jest mega zajebiste! Przeczytałam już połowę, ale na drugą połowę nie mam czaasu. Dokończę to wieczorem
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez NastySpirit dnia Czw 16:55, 20 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
kinga.
Mam singiel SP
Dołączył: 02 Lip 2008
Posty: 1082
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Biedronki =) Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Czw 17:58, 20 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
aaaaa
jak dobrze że mam wolny wieczór. przystępuję do czytania.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Paulinda
Zbieram pieniądze na plakietkę SP
Dołączył: 05 Lip 2008
Posty: 364
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Czw 23:48, 20 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Dzisiaj nic więcej nie robiłam jak tylko czytałam opowiadania ;]
A to jest po prostu genialne!
Nieco zdziwiła mnie końcówka, że Jackie nie chciała być z Pierrem ale teraz tak się zastanawiając, to takie zakończenie jest naprawdę dużo ciekawsze.
Wielki pokłon dla autorki!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
NastySpirit
Zbieram pieniądze na plakietkę SP
Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 789
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zzzz...iębice ;) Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Pią 0:15, 21 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
I co?! I to już koniec?! Nie ma więcej? Rety.. opowiadanie zajęło mi kupę czasu, ale nie żałuję. Masz rację póki co jest to najlepsze opowiadanie jakie kiedykolwiek przeczytałam, oprócz tego jestem pełna podziwu dla autorki tego cuda. Ono jest poprostu.. No brak na nie słów by je jakkolwiek opisać. Same słowa by nie wystarczyły. A Tobie Trampka dziękuję, że dodałaś to opowiadanie, bo raczej sama bym je nigdy nie znalazła i nie przeczytała.
Brak słów
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Katarzyna Zosia
Mam singiel SP
Dołączył: 08 Sie 2005
Posty: 1943
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Nibylandii. Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Pią 1:52, 21 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
o czym to jest? bo nie wiem, czy chce mi się czytać aż tyle xP xP
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
trampeczka, a co xD
Mam autografy członków z SP
Dołączył: 24 Cze 2005
Posty: 7359
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Nienacka Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Pią 17:09, 21 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Myśle, że obecnie to to opowiadanie nie widnieje na żadnej stronie internetowej [poza tą] bo znalazłam je na blogu autorki [link widoczny dla zalogowanych] który od ponad roku nie istnieje. Ale cieszę sie, ze Wam też się to opo podoba
P.S. Nie chcę tu zakładać nowego działu "Twórczość nie własna" xD a mam jeszcze pare opowiadań sprzed lat na dysku, jakby ktos był zainteresowany to rzucać mailami
Kath, to jest opowiadanie o SP
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez trampeczka, a co xD dnia Pią 17:10, 21 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
PunK_BaNaNa
Mam dwie płyty SP
Dołączył: 30 Sty 2008
Posty: 3084
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Pią 20:47, 21 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
ej wiecie co ja tez mam na dysku dwa nie wlasne opowiadania
jedno dosc dlugie i bardzo bardzo bardzo fajne
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
trampeczka, a co xD
Mam autografy członków z SP
Dołączył: 24 Cze 2005
Posty: 7359
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Nienacka Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Pią 20:51, 21 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
No to dawaj tutaj ^^
Chetnie poczytam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Paulinda
Zbieram pieniądze na plakietkę SP
Dołączył: 05 Lip 2008
Posty: 364
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Pią 20:54, 21 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Ja się nie obrażę jak wrzucicie te opowiadania xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
NastySpirit
Zbieram pieniądze na plakietkę SP
Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 789
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zzzz...iębice ;) Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Pią 21:30, 21 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Popieram ;D Możecie wrzucić tu te opowiadania;D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kabaczek
Zbieram pieniądze na plakietkę SP
Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 179
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Pią 21:33, 21 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Brak mi słów.
Pierre - świnia jak zawsze, ale David... nie rozumiem Jackie. Przecież to On podobał jej się od samego początku, a mimo to wybrała Pierra. Wiecie, co? Wydaje mi się, że gdyby nie przyszedł jej z pomocą, kiedy odrabiała szlaban, to nie zwróciłaby na niego tyle uwagi..
Po tej akcji na drzewie, myslałam że Jackie i David będą razem, a tu dwa wielkie, złamane serca (Pierra nie liczę, )
Cytat: | -Wiesz, że jesteś moim najlepszym przyjacielem? – zapytała cicho, wtulając nos w jego bluzę.
-Tak... Wiem... – odpowiedział prawie bezgłośnie, gładząc ją po włosach, a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza... |
Prawie się poryczałam
Trampka, kto to cudo napisał??
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kabaczek dnia Pią 21:34, 21 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
PunK_BaNaNa
Mam dwie płyty SP
Dołączył: 30 Sty 2008
Posty: 3084
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Pią 23:32, 21 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
chcialam tylko wam powiedziec ze to opo
w wordzie ma z 300 stron a po przeczytaniu
wszytskiego chyba powiekszyla mi sie wada wzroku
a i nie mam zgody autorki bo wyslala mi je fasolka a znalazla
na jakims blogu wiec najwyzej ktos mnie zatlucze
to przydal by sie dzial "tworczosc nie wlasna tu mozna zabijac wrednych wrzucajacych opa bez zgody"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kabaczek
Zbieram pieniądze na plakietkę SP
Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 179
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Pią 23:59, 21 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Może ci darują
Wrzuć na forum, albo jak możesz prześlij mi na emaila
opowiadań o SP nigdy dość :)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
PunK_BaNaNa
Mam dwie płyty SP
Dołączył: 30 Sty 2008
Posty: 3084
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: dziewczyna
|
Wysłany: Sob 0:02, 22 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
to jak wy juz chcecie bo mi wszystko jedno
ale opo jest serio swietne i brawa do autorki
ktorej niestety nie znam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|